- Witam serdecznie, panowie mili. Cieszę się, że mogę spotkać się z Wami dzisiaj, porozmawiać trochę o piłce nożnej, o Polsce, o Brazylii, o naszym regionie, o celu w Polsce. Naprawdę dziękuję za zaproszenie.
Na początku było bardzo ciężko, nie ukrywam - brakowało mi doświadczenia. I wciąż tego doświadczenia brakuje, ale jestem szczęśliwy, że dostałem taką szansę. Bardzo chciałbym podziękować zarządowi Górnika Łęczna, który zauważył mój potencjał sportowy.
Dziękuję osobom z zarządu, prezesowi, wszystkim z klubu, którzy we mnie uwierzyli i dali mi tę szansę. Naprawdę jestem za to wdzięczny. Zobaczymy - teraz zaczyna się sezon i mam nadzieję, że będzie to naprawdę bardzo dobry sezon dla Górnika.
- A wyobrażałeś sobie, będąc jeszcze piłkarzem, że będziesz kiedyś piastował takie stanowisko? Bo w jednym z wywiadów wspomniałeś, że nie widziałeś siebie w roli trenera. Chciałbym, żebyś to rozwinął. Dlaczego nie?
- A propos Twojego przygotowania - mówiłeś w jednym z wywiadów, że odwiedziłeś 32 kluby w 10 krajach. Jak to wyglądało? Co udało Ci się wdrożyć w struktury Górnika Łęczna właśnie z tej podróży? Jak wyglądała ta podróż?
- Czego się nauczyłem? We wszystkich zagranicznych klubach i krajach, które odwiedziłem, zauważyłem ludzi, którzy... bardzo chciałem pokazać to w Polsce, bo niektóre kluby tutaj tego nie mają.
W większości klubów zagranicznych grupa ludzi pracuje razem. Mówię o strukturze klubu, nie tylko o kwestiach sportowych. Wszyscy - administrator, dyrektor sportowy, zarząd - pracują wspólnie, aby klub odnosił sukces. Oni są razem, mają pasję.
To nie są rzeczy wymyślone - to jest to, co widziałem w różnych krajach i klubach na wysokim poziomie. I tam to działa. Mogę powiedzieć o jednym klubie w Polsce, który jest przykładem takiego działania - to Jagiellonia Białystok. To klub, który ma sukcesy. Dyrektor sportowy Masłowski to osoba, którą bardzo szanuję. Wiem, jak dobrze wykonuje swoją pracę.
Obok niego jest grupa skautów i ludzie z klubu, którzy naprawdę wykonują z nim świetną robotę. Później są efekty na boisku - mają dobrego trenera, młodego trenera, dobrych zawodników, potrafią zrobić trafne transfery na swoim poziomie i w ramach swoich możliwości finansowych. I ten klub ma sukces.
- Mój pierwszy plan jest taki, że muszę dać z siebie wszystko. Jeśli ludzie zobaczą, że daję z siebie wszystko, uważam, że ta energia pójdzie dalej i zarazi innych.
Jeśli moja energia, mój plan i sposób pracy są dobre, wierzę, że ludzie obok mnie pójdą ze mną i będą działać dalej w tym samym kierunku.
Zanim Ci to pytanie zadałem, sam już na nie odpowiedziałeś - że właśnie taki masz plan. I to jest ciekawe, bo Tobie takie podejście bardzo pomogło jako zawodnikowi. Masz wręcz eliksir młodości - mógłbyś go sprzedawać na Allegro i otworzyć taki biznes. Tak długo grasz na wysokim poziomie i w takiej dyspozycji, że wielu zawodników mogłoby Ci tego pozazdrościć. Ale każdy musi mieć świadomość, że osiągnąłeś to bardzo ciężką pracą i swoim podejściem.
- No naprawdę, uważam, że nie ma sukcesu bez pracy. To jest najważniejsza rzecz. Jeżeli dajesz z siebie wszystko, jeżeli wkładasz swoje serce w to, co robisz, to na pewno - wcześniej czy później - przyjdzie sukces. Wiadomo, droga jest ciężka, nie jest łatwa, każdy o tym wie, ale jeżeli codziennie dajesz z siebie wszystko, maksymalnie, to prędzej czy później dojdziesz do sukcesu.
Są takie momenty, kiedy niestety drużyna będzie przegrywała. I tutaj pojawia się duży problem, który ma polska piłka. Jeżeli drużyna przegra dwa, trzy, cztery mecze, od razu zwalniany jest trener. Bo się nie nadaje. A co to za gadanie? Wprowadza się nowego trenera i miesza tylko w głowach zawodników, bo ten trener, który jest obecny, ma swoją filozofię, swój sposób pracy, zawodnik zaczyna mu ufać, a czasami od razu nie ma wyników - ale później te wyniki mogą przyjść.
A później nagle wszystko się zmienia - kolejna zmiana trenera, kolejne metody pracy, i zawodnicy są w chaosie. Uważam, że piłka nożna to jest gra o wynik. Wiadomo, każdy chce wygrywać, żaden klub nie chce przegrywać, ale niestety porażki są i będą. Ja zawsze powtarzam: jeżeli trener przegra cztery, pięć meczów, to nie znaczy, że jest słaby. Po prostu teraz nie idzie, ale zaraz może być dobrze.
Trzeba po prostu dać wsparcie. Każdy człowiek potrzebuje wsparcia. Jeżeli ja, jako dyrektor sportowy, mam trenera, który ze mną pracuje, a po czterech, pięciu porażkach ja się od niego odwracam i mówię o nim źle za plecami - to uważam, że jest to mega, mega słabe.
- No właśnie. Początek sezonu, a już mamy dwie zmiany trenerów na szczeblu centralnym...
- Naprawdę nie oceniam tego dobrze. Trzeba dać wsparcie, trzeba pracować dalej, trzeba zrobić wszystko, aby wspólnie szukać, gdzie jest problem. Nie mówię, że to wina trenera, piłkarzy, zarządu czy dyrektora sportowego - to jest wina całego zespołu. Ale kiedy wygrywamy, to dlaczego wtedy nikt o tym nie mówi? Tylko kiedy przegrywamy.
- Gdy trenerem był Veljko Nikitović mocno mu pomagałeś. Jak to teraz wygląda po przyjściu Macieja Stolarczyka? Czy te role się zmieniły? Czy nadal Maciej Stolarczyk jest kimś w stylu angielskiego menedżera i po prostu współpracujecie?
Oczywiście - wyszukujemy, mamy listę 4-5 zawodników, dyskutujemy, kto jest lepszy, kto pasuje do nas, kto może podpisać kontrakt - bo są też kwestie finansowe - i wtedy podejmujemy decyzję, kto jest dobry dla klubu.
Uważam, że taki proces współpracy trenera z dyrektorem sportowym jest idealny, jeśli tak to wygląda. Wiem, że w niektórych miejscach dyrektor sportowy sprowadza zawodników, którzy w ogóle nie pasują do systemu, w którym trener chce grać - i później są problemy. Zawodnik ląduje w rezerwach, nie jest zadowolony, trener nie jest zadowolony, ja nie jestem zadowolony - nikt nie jest zadowolony. Zadowolony wtedy jest tylko menedżer.
- Nie uciekniemy też od tematu pieniędzy, bo wiemy, że w Górniku Łęczna różnie z tym bywało. Doniesienia medialne z ostatniego półrocza były takie, że klub, według wielu artykułów, chyli się ku upadkowi. Jak to wygląda dzisiaj? I jak Ty, jako dyrektor, się w tym odnajdujesz? Wiem, że w jednym z wywiadów mówiłeś, że przez pół roku nie otrzymywałeś pieniędzy w klubie ukraińskim. Jak wygląda sytuacja dziś i jaka jest Twoja strategia budowania składu w Górniku Łęczna?
- Wiadomo, że to nie jest miłe dla zawodnika, kiedy nie dostaje wypłaty. Ale dobrze, że nasz prezes zawsze rozmawia z piłkarzami. Oni wszystko widzą na bieżąco, a ja sam byłem piłkarzem, więc wiem, jakie to ważne.
Jako dyrektor sportowy moim zadaniem jest szukanie rozwiązań we wszystkich takich sytuacjach. Najważniejsze jest to, że nasz zarząd nigdy nie okłamał zawodników. Zawsze, jeśli była mowa, że jest problem, dodawano, że później będzie dobrze - i zawsze tak było.
- Wiemy też, że trwa budowa obiektów Akademii Górnika Łęczna. Klub chce inwetować w rozwój młodych zawodników. Czy to jest związane z tym, że jest trochę mniej pieniędzy?
Jutro będę na meczu (Stali Mielec z Górnikiem Łęczna, który odbył się 9 sierpnia - przyp. red), będę bardzo szczęśliwy, że mogę wrócić na stadion, spotkać się z kibicami. Bardzo to lubię, oni to widzą. I naprawdę będę czekał na ten mecz, bo jutro zrobię wszystko, żeby mój Górnik wygrał.
.jpg)
- Na pewno teraz to nie jest moment na to. Teraz chcę skupić się na pracy w roli dyrektora sportowego Górnika Łęczna. To jest mój cel na chwilę obecną. Może przy innej okazji to wszystko się wydarzy i nie będzie z tym problemu.
- Jaka jest różnica między zawodnikami z Brazylii i z Polski, chodzi i ich podejście do gry. Chciałem o to zapytać, bo zaczęliśmy ten temat przed programem, a wiem, że ludzi to na pewno zainteresuje. Dlaczego Brazylijczyków chce każdy klub, a Polaków - niekoniecznie? Może dostrzegasz inne powody, niż ludzie myślą, bo większość od razu odpowie: 'Bo to są lepsi piłkarze". Ale dlaczego tak jest według Ciebie?
- Zobacz. Kuba Błaszczykowski i Robert Lewandowski. To są dwaj zawodnicy, których bardzo szanuję, bo zawsze dawali serce, byli pracowici i zrobili świetne kariery zagraniczne. Dlaczego? Bo oni nigdy nie odpuszczali.
To jest ogromna różnica między piłkarzami brazylijskimi i polskimi. To nie kwestia umiejętności - Polacy też mają umiejętności. W Polsce można znaleźć dobrych zawodników. Ale podejście do pracy i mentalność są inne.
- Właśnie - o ten mental chciałem zapytać. Wspominałeś o tym przed programem.
- Zobacz. W Brazylii, jeżeli trener daje zadanie na treningu, zawodnik po prostu je wykonuje. Nie narzeka.
A w Polsce, niektórzy zawodnicy dyskutują z trenerem: "Dlaczego to? Dlaczego tamto?" i nie robią swojego. A potem mają problemy na boisku. Bo myślą, że wiedzą wszystko najlepiej. A jeśli wiesz wszystko najlepiej, to po co Ci trener?
- W ukraińskim klubie Zakarpattia Użhorod dostałeś ksywkę "Terminator", a trenerem był legendarny Igor Gomula. Jak go wspominasz?
- Nie było z nim łatwo. Mój pierwszy kontrakt na Ukrainie - nie mieszkałem w mieszkaniu, tylko w hotelu. Powiedzieli mi, że to po to żebym się "nie zgubił" na mieście. Mieszkałem w hotelu, a dwa razy w miesiącu on robił mi lekcje języka ukraińskiego. Przychodził do mojego pokoju i mówił: "Powiedz mi 10 słów po ukraińsku, po rosyjsku". Musiałem mu je powiedzieć. Jak było dobrze, mówił: "Teraz lepiej" Potem: "Waga - sprawdźmy Twoją wagę".
Był dla mnie jak ojciec. Dobry człowiek, ale bardzo wymagający. Naprawdę - był brutalny w podejściu. Tacy właśnie są ukraińscy trenerzy - stara szkoła. Ale to pomogło mi budować charakter. Nauczyłem się od takich ludzi, że bez ciężkiej pracy nie ma sukcesu.
- Wiesz co, nie. Byłem bardzo zdeterminowany. Zrobiłem wszystko, żeby przyjechać do Europy - stąd ksywka "Terminator". Kiedy dostałem szansę i podpisałem kontrakt na Ukrainie, pierwsza rzecz, którą pomyślałem: Muszę dobrze wyglądać w oczach chłopaków w szatni. Co muszę zrobić? Nauczyć się języka.
Po trzech miesiącach nie mówiłem idealnie, ale już komunikatywnie. W szatni chłopaki mnie akceptowali. Było mi łatwiej, bo widzieli, że staram się poznać ich kulturę, że chcę się integrować. Potem komunikacja w drużynie była łatwa, a to pomagało na boisku - wszystko wyglądało lepiej.
No właśnie - to też problem, że dzisiaj zagraniczni zawodnicy przyjeżdżają do polskich klubów i niewielu mówi po polsku.
- Ja tego nie rozumiem. To jest coś, co bardzo chciałbym wprowadzić do polskiej piłki. Jeżeli zawodnik jedzie do Francji, Włoch, Niemiec czy Brazylii, pierwszą rzeczą, której się uczy, jest język. Kluby wysyłają go do szkoły, zatrudniają nauczyciela, żeby chłopak szybko nauczył się języka.
- Uważasz, że to powinno wychodzić od Polaków, że my powinniśmy tego wymagać, a nie od razu dawać pomoc?
Jeszcze jeśli chodzi o ukraińskich trenerów. Opowiem historię sprzed kilku lat. Pojechałem na wakacje do Brazylii, a potem wróciłem na Ukrainę. Przyszedłem na trening i okazało się, że jeden z zawodników ma na wadze o kilka kilogramów więcej.
- No, ale zadziałało. Do dzisiaj to pamiętasz.
- Pamiętam wszystko.
- Jak Ci się tutaj żyje? W Polsce. Nie brakuje Ci takiego brazylijskiego luzu?
- Wiesz co, ja bardzo kocham Polskę. Zawsze to mówię. Kiedyś powiedziałem, że jak skończę karierę, zostanę w Polsce. Wszyscy mówili: "Daj spokój, wrócisz do Brazylii". A ja mówiłem: "Nie, panowie. Skończę karierę i zostanę w Polsce". Mam tu swoje życie, swoją rodzinę. Kocham ten kraj. I bardzo mnie boli, kiedy Polacy go nie szanują.
- Może po prostu brakuje tu słońca.
- Nie - każdy kraj ma swój charakter i swoich ludzi. Musimy pamiętać, że nasza historia nie była łatwa i jest jeszcze świeża. Wiemy, co było po I i II wojnie światowej. Niestety, niektórzy ludzie mają zamknięty sposób myślenia. Nie mówię, że to jest złe - po prostu historia była brutalna i ukształtowała takie podejście. Uważam jednak, że powoli to się zmienia, bo Polacy są dobrymi ludźmi.
Każdy, kto pozna Polaków, widzi, że to są dobrzy ludzie. Ja mogę powiedzieć z własnego doświadczenia - tyle osób w Polsce mi pomogło, że będę za to wdzięczny całe życie.
- Wszyscy są w Brazylii, tylko ja poszedłem w piłkę. I ciekawostka - kiedy zacząłem trenować, moja starsza siostra i brat pracowali w firmie, która finansowała moje treningi. Oddawali połowę swojej pensji, inwestując we mnie, żebym został piłkarzem. Mój brat powiedział wtedy: "Leo, chcesz grać na wysokim poziomie? Dobrze, pomogę Ci, ale proszę zero imprez, zero alkoholu. Wszystko robisz na sto procent". I tak było. Bardzo mi pomógł mój starszy brat, naprawdę.
Wiesz, w Polsce 20-25 lat temu sytuacja też była inna. Dzięki pracy ludzi dziś Polska się rozwija. Ekonomicznie Polacy zarabiają normalnie, mają dobre życie. Nie ma już tylu dzieciaków, które mają naprawdę ciężkie warunki - są, ale to mniejsza skala. Niestety, część młodych tego nie docenia. Mają wszystko, rodzice ciężko pracują, żeby im to zapewnić, a oni tego nie szanują.
- A jak Twoje dziecko dorasta tutaj?
- Moja córka Mariana ma 5 lat. Na razie dla niej wszystko jest zabawą. Ale już uczę ją, że jeśli czegoś chce, to musi na to zapracować.
- W jednym z wywiadów wspominałeś, że jeden z pierwszych trenerów w Brazylii powiedział Ci takie motto: "Możesz grać w piłkę, możesz zarabiać pieniądze, ale nie zapominaj o tym, żeby być dobrym dla innych". Czy to motto Cię prowadzi w życiu?
- Tak, uważam, że tak - na tym polega moje życie. Nie będę tutaj wszystkiego opowiadał, ale mogę powiedzieć, że zawsze, jeśli tylko mogę komuś pomóc i widzę, że ta pomoc jest potrzebna, to ją daję. Tak zostałem wychowany.
Na początku, kiedy zacząłem grać w piłkę, miałem obok siebie doświadczonych zawodników, którzy bardzo mi pomogli - kupowali mi jedzenie, ubrania. Bywało tak, że miałem 18 lat, mało zarabiałem, a starszy kolega widział, że ciężko pracuję i chcę grać na wysokim poziomie. Sam podchodził do mnie i mówił: "Potrzebujesz butów? Potrzebujesz czegoś? Proszę, masz".
Mówili mi tylko jedno: "Graj w piłkę. Nie chcemy nic od Ciebie, tylko zrób to samo, kiedy będziesz starszy". I tak robię. Jeśli mogę pomóc komuś innemu, robię to - bez żadnego interesu. Życie jest tylko jedno, dziś jesteś tutaj, jutro nie wiadomo. Jeśli możemy zrobić coś dobrego dla innych, trzeba to robić.
- Czyli wymagasz też, żeby ta osoba, której pomożesz, pomogła kolejnym?
Tak, dokładnie. Jak zawsze mówię - jeden nakręca drugiego.
- Był też taki trudny moment w Twojej karierze - słynny mecz Stali Mielec z Ruchem Chorzów, kiedy doszło do wyzwisk na tle rasistowskim. Jak to dziś wygląda w Polsce? Spotykasz się jeszcze z czymś takim?
- Nie. To był jedyny taki mecz w Polsce. W 2011 roku miałem podobną sytuację z Ruchem Chorzów, a później, w moim ostatnim sezonie w Stali Mielec, zdarzyło się to ponownie - na większą skalę. Jako osoba znana w środowisku piłkarskim nie mogę na to pozwalać.
I właśnie to chcę widzieć w Polsce, że nie wrzuca się wszystkich do jednego worka. Incydenty zdarzają się wszędzie - w Brazylii także bywały sytuacje rasistowskie. Ale wolę skupiać się na dobrych momentach i nie wracać do tego tematu, bo nie ma to sensu.
- A dla Ciebie Polska stała się drugim, a może nawet pierwszym domem. Co Cię tutaj najbardziej urzekło?
Najważniejsze dla mnie jest bezpieczeństwo. Mogę wyjść na ulicę, pójść do sklepu i wiem, że nic złego mnie nie spotka. To dla mnie bardzo ważne.
- Z perspektywy czasu, który kraj najbardziej Cię ukształtował: Polska, Brazylia czy Ukraina?
- Brazylia to kraj ludzi wesołych, pewnie przez pogodę, bo słońce świeci cały rok, a to daje ludziom energię. Ukraina, tam również spotkałem wielu dobrych ludzi. Do dziś mam świetny kontakt z Wową Zastawnym i innymi kolegami. Ale Polska to mój dom. Tu czuję się bardzo dobrze, tu wszystko działa na wysokim poziomie.
- A jak na dziś wygląda sytuacja w Brazylii?
- A jakie jest podejście Brazylijczyków do piłki?
- W Brazylii piłka nożna to religia. Pierwszy prezent, jaki dostaje dziecko, kiedy kończy rok, to piłka. Na każdej ulicy gra się w piłkę. Rodziny spotykają się w niedzielę i pierwszym tematem rozmów jest futbol.
- Ale macie też problem, który my znamy w Polsce - dzieci coraz mniej grają na podwórkach, a coraz więcej siedzą z telefonem w ręku.
- Tak, to globalny problem. Świat się zmienił - kapitalizm, technologia, to wszystko ma plusy, ale ludzie nie zawsze potrafią z tego mądrze korzystać.
Ja mojej córce nie daję telefonu, bo wiem, że wtedy koniec - dziecka już nie ma. Niestety, w Brazylii też coraz więcej dzieci spędza czas przed ekranem, zamiast na boisku.
I uważam, że dziś problem piłki zaczyna się już w akademiach. Wielu trenerów skupia się tylko na taktyce, a za mało na indywidualnych umiejętnościach - dryblingu, grze jeden na jeden. Tego brakuje dzisiejszym piłkarzom.
W akademii zaczyna się od tego, że trener uczy taktyki. A ja uważam, że młody piłkarz powinien najpierw bawić się piłką - grać, podawać, dryblować, rywalizować jeden na jednego. Dopiero później, w wieku 16-18 lat, można dokładać mocniejszy trening taktyczny i fizyczny.
Dajmy piłkę młodemu zawodnikowi, pozwólmy mu się bawić. Z czasem sam będzie wiedział, kiedy dryblować, kiedy podać, kiedy powalczyć. Jeśli nauczy się tego od małego, technika i kreatywność zostaną z nim na zawsze. Ważne, by trener tego nie zabrał.
- A ten mecz "Ronaldinho i przyjaciele", z kim wtedy graliście?
- To był mecz pokazowy, Ronaldinho i kilku byłych reprezentantów Brazylii. Miał być zabawą, ale wyszło inaczej, bo Polacy bardzo chcieli wygrać. Przyjechali też tacy zawodnicy jak legenda Romy czy Gamara z Paragwaju. Wynik? 2:2, a potem karne.
Takie mecze Ronaldinho gra na całym świecie - chodzi o show, efektowne bramki, rzuty wolne, widowisko. Ale tu była spinka. Byli Grosicki, Makuszewski, Pazdan, Thionek. Pełno czynnych zawodników.
- W końcówce Brazylijczycy chcieli wpuścić jeszcze trzech zawodników, ale ostatecznie się nie udało.
- Tak. Bo Polacy bronili wyniku. W innych krajach to luz, zabawa. A tutaj - spinanie się o zwycięstwo. Było jednak jedno - ogromny sukces frekwencyjny. 55 tysięcy kibiców na stadionie, komplet. To była najlepsza frekwencja po remoncie, większa niż na meczach reprezentacji. No i w telewizji oglądało to 600 milionów ludzi na całym świecie. To ogromny sukces.
- Mamy teraz w Brazylii naprawdę problemy z napastnikami. Rivaldo, Bebeto, Kaká, Romário - to byli wielcy, dobrzy napastnicy. Tak naprawdę Neymar został ostatnim tak znanym piłkarzem. Ale widzisz - ma kontuzję, tu gra, tu nie gra. Za to obrońcy dziś są bardzo dobrzy.
Naprawdę, w Brazylii w ostatnich 10 latach bardzo skupiono się właśnie na tym. Zobacz - tylu środkowych obrońców w Brazylii jest na wysokim poziomie. Prawi obrońcy, lewi obrońcy, pozycja numer sześć - mamy tam dobrych zawodników. Ale napastników już nie mamy.
I z czego to wynika? Bo w Polsce też każdy szuka napastnika. A w Brazylii teraz liga ściąga z Argentyny czy Urugwaju napastników. Nie "produkuje się" już swoich zawodników, w akademiach.
W brazylijskiej ekstraklasie na "dziesiątce" nie grają Brazylijczycy. Sześćdziesiąt procent napastników pochodzi z zagranicy. I ten chłopak, który wychodzi z akademii w Brazylii, nie ma później szansy zagrać na wysokim poziomie - oni go gubią. A później do reprezentacji brakuje ludzi. Naprawdę - to jest problem.

- Ale to jest inny problem, bo niestety - mogę powiedzieć otwarcie - w naszej federacji w Brazylii są ludzie, którzy nie znają się na piłce, a tam pracują. To jest problem, bo oni zarabiają bardzo duże pieniądze.
Ostatnio Brazylia podpisała nową umowę z Nike i zarobiła prawie 250 milionów euro rocznie. To nie jest kontrakt na pięć lat - to jest jeden rok. Najlepszy kontrakt w historii reprezentacji Brazylii z Nike. Federacja zarabia ogromne pieniądze.
I niestety, nasza reprezentacja od ponad 20 lat ma ten problem, że są inne rzeczy ważniejsze niż zbudowanie dobrej drużyny narodowej.
- A czy Ty też masz takie ambicje, żeby kiedyś, nie mówię teraz, wrócić do Brazylii i próbować ratować tam futbol?
- Ja chciałbym najpierw napisać dobrą historię w Polsce. Bardzo chcę to zrobić. Później zobaczymy - dlaczego nie. Jeżeli będę tu dobrze wyglądał, dobrze pracował, opinia pójdzie dalej. Wiesz, jaki jest sport, jakie jest życie. Mam swoją wizję i bardzo chciałbym… Uważam, że w piłce jest zbyt dużo ludzi, którzy się na niej nie znają, a w niej pracują.
Dlatego są takie słabe decyzje. Ale to nie dotyczy tylko Brazylii - w Polsce też. Wszędzie jest bardzo dużo ludzi, którzy w ogóle nie znają się na piłce, a decydują o niej. I to jest problem
- A wiesz, z czego to wynika? Bo ja słyszałem jedno zdanie jednego prezesa, który powiedział: "Nie znam się na piłce, nie interesuję się nią, ale tu są za duże pieniądze, żeby mnie tutaj nie było".
- Nie chcę wchodzić w takie rzeczy, ale moim zdaniem powinni być w klubach ludzie, którzy naprawdę znają się na piłce. Druga sprawa jest taka, że zobacz, wielu piłkarzy kończy karierę i co robią? Nic.
I to też jest nasza wina, bo wielu piłkarzy po zakończeniu gry nie robi kursów trenerskich, kursów dyrektorskich, nie podnosi kwalifikacji. A jeżeli nie masz kwalifikacji, to nie będziesz pracował w klubie. Taka jest prawda.
- Czasem piłkarze zostają ekspertami telewizyjnymi.
- No tak, ekspertami w telewizji i tak dalej, ale dlaczego nie mogą być prezesami czy członkami zarządu klubu? Bo często decyzje podejmują osoby, które zwalniają trenerów dlatego, że mają kolegów w drużynie, a nie dlatego, że to jest dobre dla klubu.
- W Polsce bardzo często prezesem klubu jest ktoś, kto ma pieniądze, prowadzi firmę, a piłkarzowi jest trudniej się przebić. Albo to jest ktoś z nadania politycznego, miasto daje pieniądze na klub, więc prezes jest wyznaczony przez nich.
- I dla mnie to jest dziwny temat, że miasto daje pieniądze klubowi piłkarskiemu.
- A jak to wygląda w Brazylii na przykład?
- Tam nie ma takiej sytuacji, że miasto finansuje klub. Problem w Polsce jest taki, że w niektórych klubach jest ogromn wsparcie miasta, więc jeśli trener przegra pięć meczów, to od razu są naciski z miasta i... go zwalniają. Bo to nie są ich prywatne pieniądze, więc się tym nie przejmują.
- No tak, od lat mówi się, że kluby sponsorowane przez miasta często lekkomyślnie wydają pieniądze, nie zwracając uwagi na koszty.
- O jakim klubie mówisz?
- Nie chcę mówić, ale wiele klubów tak ma. Powinny być prywatne kluby, które mają inwestora. Wtedy właściciel inwestuje swoje pieniądze i pilnuje wszystkiego. Zobacz na przykład Widzew, ma nowego właściciela i widać, jak ten klub się rozwija.
- No tak, widać to też na przykładzie Rakowa Częstochowa czy Lecha Poznań, tam są prywatni właściciele i te kluby odnoszą sukcesy.
- Dokładnie. Ja uważam, że każdy klub w Polsce powinien iść w tę stronę. Zobacz, co się dzieje w Lechu, w Rakowie. Wydaje się, że Jagiellonia Białystok też ma prywatnego właściciela. Widzew w Łodzi tak samo. To jest najlepsza droga dla polskiej piłki.
- A jak oceniasz podejście Polaków do piłki nożnej i kibicowania? Czym się to różni od innych krajów?
- Polacy lubią piłkę nożną, naprawdę. To jest kraj, który żyje futbolem. Piłka nożna w Polsce nie jest słaba. Zobacz, reprezentacja grała dobrze, kluby coraz lepiej wyglądają. Mamy infrastrukturę, mamy stadiony, inwestujemy w trenerów i akademie.
Jeśli zmienimy kilka rzeczy w organizacji i strategii, to polska liga ma potencjał, żeby być w pierwszej dziesiątce w Europie.
- Czyli uważasz, że - żeby w polskiej piłce było lepiej - trzeba przede wszystkim zmienić ludzi, którzy nie znają się na piłce, a o niej decydują...
To jest klucz. I to nie jest szukanie sensacji, to prawda. Czasem prawda boli.
- W wielu rozmowach podkreślałeś też, że dla Ciebie bardzo ważna jest rodzina i wiara. To był Twój kompas przez całe życie, kierować się tym, że rodzina jest najważniejsza. Tak jak wspominasz mamę, a dzisiaj to Twoja własna rodzina, żona i córka.
To jest coś, co Cię napędza? Jeszcze wracając do Twojej kariery, na pewno były trudne momenty i wielu kibiców jest ciekawych, jak sobie wtedy radziłeś. Wspominaliśmy już, że jesteś silny mentalnie. Wielu trenerów w kluczowych momentach na Ciebie stawiało. Natomiast jakie były te najtrudniejsze chwile? Czy to był moment na Ukrainie, kiedy nie dostawałeś wypłaty przez sześć miesięcy, czy coś innego?
- Wtedy akurat miałem jakieś pieniądze odłożone. Gorzej było na początku kariery, jak przyjechałem do Berlina. Miałem podpisać konkrakt z Union Berlin, ale nie udało się. Po prostu się nie dogadaliśmy. Tak to bywa. No i nie wiedziałem, co robić.
Ale Ricardo, mój agent, zawsze był przy mnie. Powiedział do mnie: "Leo, ja mam dla Ciebie bilet. Możesz wrócić do Brazylii, jeśli chcesz, nie ma problemu". Odpowiedziałem mu: "Nie, Ricardo, dziękuję Ci za wszystko, co zrobiłeś, ale zostaję w Europie". On się pyta: "Ale gdzie ty zostaniesz? Nie masz pieniędzy, nie masz nic". A ja na to: "Zostaję".
Tak się złożyło, że naszą rozmowę słyszał gość, który był tłumaczem. Nie przyszedł specjalnie do nas, tylko po prostu słyszał naszą rozmowę. I wiesz, usłyszał, że ja mówię: "Nie wracam do Brazylii". Po rozmowie podszedł do mnie i mówi: "Wiesz co? Ja mam tu jedno mieszkanie, w Niemczech, w Berlinie. Możesz tam mieszkać, jeśli nie chcesz wracać do Brazylii". Ja na to: "Serio? Super!".
- I jaki to był moment? Gdzie później trafiłeś?
- Zobacz, jaka to historia, niby mała, a jednak zmienia życie. Powiedziałem: "Naprawdę masz mieszkanie, w którym mogę mieszkać i nie muszę płacić?". On odpowiedział: "Tak, możesz tam mieszkać, nic nie musisz płacić". No, więc zostałem w Berlinie. No i zamieszkałem tam. Byłem oczywiście bardzo wdzięczny, ale mieszkanie by fatalne. Nie było ciepłej wody, warunki były jak w mieszkaniu dla emigrantów. Ale pomyślałem: "Okej, nie ma problemu".
- No to dobro wróciło do ciebie w jakiś sposób.
- Nie wiem czy to było dobro. Potrzebowałem pieniędzy na życie, nic nie miałem.
- No i co wtedy robiłeś?
- Wstawałem codziennie o 5 rano i szedłem na ulice Berlina, żeby zbierać butelki po Coca-Coli i innych napojach. Takie zwykłe plastikowe butelki. Od 5 do 6 rano chodziłem i je zbierałem. Potem szedłem do sklepu i musiałem wrzucać je do takiej maszynki, która je przyjmowała i wydawała drobne. Za każdą butelkę dostawałem jakieś grosze w euro. I z tych butelek miałem parę drobnych, żeby cokolwiek kupić.
Tak to wyglądało. Codziennie wstawałem o 5, zbierałem butelki na ulicy, zanosiłem je do sklepu, brałem pieniądze i później szedłem na trening, rano i po południu. I tak dzień w dzień. Cały czas to samo.
Później pojechałem do Iranu na testy. Jeden menadżer z Niemiec znalazł mi drużynę w Iranie. Pojechałem tam na tydzień, ale powiedziałem sobie: "Nie, to nie jest kraj dla mnie" i wróciłem do Berlina, do Niemiec. I znowu to samo, zbieranie butelek, trenowanie, przetrwanie.
Dzwoniłem do mojej mamy, a ona pytała: "Jak tam, synu? Wszystko dobrze?". Odpowiadałem jej: "Super, mamo", chociaż wcale nie było super. Ale tak robiłem, zbierałem butelki na ulicy, oddawałem je w sklepie, miałem z tego trochę pieniędzy, trenowałem rano i po południu. I tak cały dzień.
- Gdzie później trafiłeś?
On mówi: "Jutro jedziesz do ambasady Ukrainy w Berlinie, robisz wizę. W sobotę o ósmej rano przyjeżdżam po ciebie i jedziemy na Ukrainę". Po meczu wróciłem do mojego fatalnego mieszkania, a następnego dnia pojechałem do ambasady. Nie znałem języka, po prostu dałem im dokumenty z klubu i powiedziałem, że chcę zrobić wizę.
No i zrobili. Wróciłem do tego mieszkania i w sobotę rano pojechaliśmy na Ukrainę. Pamiętam dokładnie ten dzień bo tego dnia w Berlinie padał straszny deszcz. Ten gość, Jurij, przyjechał po mnie do mieszkania i pojechaliśmy w stronę Polski i później na Ukrainę. I tam zaczęła się moja historia.
Pojechałem do Zakarpacia, do Użhorodu, na testy. Udało mi się podpisać kontrakt i wtedy moje życie się zmieniło. Naprawdę, ja nie szukałem niczego innego. Nie szukałem alkoholu, imprez. Skupiłem się na marzeniach.
Miałem jedno marzenie: grać w piłkę nożną na wysokim poziomie. Powiedziałem mojej mamie: "Nie wrócę do Brazylii bez pieniędzy. Będę grał w piłkę na wysokim poziomie. Nie wiem, jak to zrobię, ale zrobię. Wierzę, że Bóg mi to da".
I tak było. Dzień w dzień - trening, trening, bieganie po Berlinie. Niemcy patrzyli na mnie i pewnie myśleli: "Coś z nim jest nie tak", bo biegałem po ulicach, sprinty robiłem. Ale dla mnie to była normalna praca nad sobą.
- Piękna historia. Naprawdę bardzo inspirująca. Natomiast patrząc wstecz też masz takie momenty, że coś byś dzisiaj zrobił inaczej niż przez całą karierę? Czy coś byś zrobił nie tak, jak zrobiłeś? Nie żałujesz niczego?
- Nie żałuję niczego. Wszystko, co zrobiłem, było dobrze. I naprawdę jestem bardzo szczęśliwy, że zrobiłem piłkę nożną. Naprawdę. Są niektóre ludzie, którzy marzyli grać w reprezentacji, na najwyższym poziomie piłki nożnej. Ja też tego marzyłem. Ale niestety nie udało. Ale grałem na dobrym poziomie. I za to jestem szczęśliwy. Realizowałem pełne swoje marzenia, które miałem. I to dla mnie to wszystko. No tak.
- A jakie masz swoje marzenia związane chociażby z Górnikiem Łęczna, czy też z swoją osobą jako dyrektor sportowy? I jak byś to chciał realizować? Jaki jest Twój cel jako działacza?
- Jako dyrektor sportywny bardzo chciałbym zbudować w Górniku Łęczna coś, co będzie funkcjonować przez lata. Żeby ten projekt za 5, 6 czy 10 lat funkcjonował na najwyższym poziomie. Żeby klub miał dobrą akademię. Żeby w przyszłości ten dzieciak, który na dzień dzisiejszy gra w akademii, później mógł debiutować w pierwszym zespole Górnika, a później chociażby w reprezentacji.
- Co byś dzisiaj, jako już doświadczony zawodnik, doświadczony człowiek, który sporo przeżył, powiedział młodemu zawodnikowi z Brazylii, który wybierałby się do Polski?
- Nie do końca też u Adama Majewskiego uczestniczyłeś w treningach, z tego co wiem. Jak to wyglądało? Skąd wzięła się taka sytuacja? I jak poznałeś pana Tomka Porębę?
- Nie byłem wtedy tak często na boisku, bo byłem ambasadorem PZU. To była naprawdę bardzo dobra inicjatywa PZU, klubu i Tomasza Poręby. Wszyscy naprawdę zaangażowali się w ten projekt, a ja - jako ambasador klubu w programie „Dobra Drużyna” - bardzo dużo pomagałem klubowi w aspekcie wizerunkowym i w pracy z dziećmi z naszego regionu Podkarpackiego, nie tylko z Mielca.
To był bardzo dobry projekt i cieszę się, że mogłem być jego ambasadorem.
- A czułeś już wtedy, że powoli trzeba szukać czegoś innego? Że mniej uczestniczyłeś w treningach, a dopiero później trener ponownie przywrócił cię do kadry?
- To jest piłka. Trener sam decyduje, czy chce, żeby zawodnik grał, czy nie. Tak jest. Nigdy nie podchodziłem do niego, żeby pytać, dlaczego nie gram. To była jego decyzja i ja ją szanowałem.
Ja tylko pracowałem i czekałem na swój moment. Zobacz, jak ciekawa jest piłka - przez dłuższy czas nie grałem w Stali Mielec, ale kiedy drużyna potrzebowała mnie w trudnym momencie sezonu, wszedłem na boisko, dałem asystę na 1-1 w meczu z Legnicą i dzięki temu punktowi Stal Mielec utrzymała się w Ekstraklasie.
- Tak jest, dokładnie. Trener Kiereś przypominał mi tę historię, kiedy w dziewięćdziesiątej minucie wrzuciłeś piłkę, strzeliliście bramkę i to dało Stali Mielec impuls do serii dobrych wyników.
- A później, w kolejnym sezonie, w najtrudniejszym momencie Kamil Kiereś wystawił mnie w meczu z Legią Warszawa. Wygraliśmy wtedy 3-1. Zagrałem 20 minut, mając prawie 40 lat, i udało się. To są efekty: praca, praca, praca, praca, praca. Tylko to.
- A jak wspominasz trenerów z którymi pracowałeś? Bo Kamil Kiereś prowadził cię przez prawie 4,5 roku - w Mielcu przez półtora roku, a wcześniej przez dwa lub trzy lata w Górniku Łęczna, tak?
- Tak, tak.
- I to jest trener, którego wspominasz najlepiej?
- Z punktu widzenia trenera Kieresia - nie miał zawodnika, który zagrałby pod jego wodzą więcej meczów niż ja. Wspominam go bardzo dobrze, bo razem mieliśmy sukcesy, awanse z Górnikiem Łęczna, utrzymania. Naprawdę dużo fajnych momentów.
Ale mam też jednego polskiego trenera, który był dla mnie bardzo ważny - Ryszard Tarasiewicz. To był mój pierwszy trener w Polsce. Dał mi szansę i to też ciekawa historia. Przyjechał po mnie z Krakowa, kiedy ja pociągiem przyjechałem z Ukrainy do Krakowa. Zabrał mnie stamtąd na obóz do Rybnika. Powiedział: „Leo, będziesz miał ciężko, ale masz tydzień żeby pokazać, co potrafisz. Jeśli dobrze wypadniesz, podpiszemy kontrakt”. I udało się.
Udało się. Wtedy podpisałem kontrakt z Koroną Kielce i naprawdę bardzo go za to szanuję. To był mój pierwszy polski trener i bardzo go lubię. Z wszystkimi trenerami, z którymi pracowałem w Polsce, mam dobre relacje i żadnych problemów.
- A skąd w ogóle pomysł, żeby przyjechać z Ukrainy do Polski?
- Grałem na Ukrainie jeszcze w 2014 roku. Już wtedy zaczęły się tam dziać nieciekawe rzeczy - Krym i cała sytuacja polityczna. W pewnym momencie mój klub przestał płacić. Wypłat nie było. Widziałem, że liga się nie rozwija i będzie coraz słabsza, więc podjąłem decyzję, że opuszczę Ukrainę.
Rozsyłałem CV do Węgier, Polski, Niemiec - wszędzie. Do tego filmy z moimi występami. I to właśnie Korona Kielce się odezwała. Bardzo dobrze, że Ryszard Tarasiewicz po mnie przyjechał.
Dzisiaj patrzę na to bardzo dobrze. Gdyby nie ta historia, nie spotkałbym się z wami i nie mógłbym jej opowiedzieć.
- Nie mam dużo czasu wolnego poza pracą. Taka jest piłka niestety. Ciężko mieć wolny dzień. Moja żona narzeka, bo często wychodzę rano do klubu i wracam dopiero wieczorem.
Można powiedzieć, że mam jeden wolny dzień - niedzielę. Ale tylko jeśli nie gramy wtedy meczu. W taki dzień po prostu zostaję w domu z rodziną, nic nie robię. Staram się wtedy nawet nie oglądać piłki, żeby od niej odpocząć.
- Na koniec. Jakie masz marzenia, jeśli chodzi o Twoją pracę?
- Jako dyrektor sportowy chciałbym widzieć Górnika Łęczna w czołowych miejscach tabeli pierwszej ligi. Nie mówię tu o barażach czy awansie do Ekstraklasy, ale o tym, żeby drużyna była mocna i wykonywała swoje zadania. Chcę, żeby moja praca z klubem, zarządem, radą nadzorczą, trenerami i piłkarzami była zawsze na wysokim poziomie, uczciwa i rzetelna. To jest mój priorytet.
- Uważam, że ten wywiad powinien obejrzeć każdy, bo padło tu wiele ciekawych informacji. Podczas rozmowy pomyślałem, że często, gdy rozmawia się z byłym piłkarzem, który grał na wysokim poziomie, czuć duże ego. U Ciebie tego w ogóle nie ma.
Czasem zastanawiam się, czy gdy oglądasz mecz jako dyrektor sportowy i widzisz zawodnika, który radzi sobie średnio, to myślisz: „Ja bym to zrobił lepiej, nawet w tym wieku”. Czy jednak jesteś cierpliwy i dajesz im szansę rozwoju?
- Nie czuję tego, bo nie brakuje mi gry. Nie tęsknie za boiskiem. Moją rolą nie jest ocenianie zawodników podczas meczu - od tego jest trener. Moją rolą jako dyrektora sportowego jest, jeśli widzę, że coś jest nie tak, porozmawiać z zawodnikiem, pomóc mu. Są rzeczy, których trener może nie zauważyć, a ja jestem od tego, by wspierać jego i sztab szkoleniowy. Chcę pomagać, a nie wchodzić w ich kompetencje.