2022-05-07 11:28:00

Tomasz Kamuda, były zawodnik Asseco Resovii: Jeśli masz serce do gry, to wszędzie możesz grać na wysokim poziomie

Zdjęcie pochodzi z oficjalnego klubowego profilu na Facebooku.
Zdjęcie pochodzi z oficjalnego klubowego profilu na Facebooku.
Swoją karierę zaczynał w Stali Mielec a dla Resovii zasłużył się wywalczeniem awansu do dzisiejszej PlusLigi. O siatkarskiej karierze oraz o tym co robi po jej zakończeniu, rozmawialiśmy z Tomaszem Kamudą.
 
- Niedawno upłynęło 18 lat od (24.04.2004- przyp. red) pewnego szalenie istotnego wydarzenia dla siatkówki w Rzeszowie. Oczywiście chodzi o spotkanie Resovii z Górnikiem Radlin i awans do Ekstraklasy.
 
- To były niesamowite emocje i bardzo zacięte mecze. Szczegóły decydowały o tym, która z drużyn awansuje. Pamiętam końcówkę jednego z setów, jak przyjmowałem zagrywkę, piłka zatrzymała się jakieś 20 cm od sufitu, który jest na ROSIRze dosyć nisko, ale ostatecznie trafiła do rozgrywającego, Sławomira Gerymskiego. Ten wystawił ją do mnie a ja skończyłem atak.
 
Z kolei w innej akcji rzuciłem się do piłki i rozciąłem sobie brodę. Wszystko wskazywało, że mogę nie dograć do końca, ale zaklejono mi ją i wróciłem na boisko. Po zakończeniu meczu podszedł do mnie Marek Karbarz i spytał, czy zwariowałem, bo cały sezon się nie rzucam a na ostatnią piłkę się rzuciłem (śmiech).
 
- Pamiętasz co działo się po ostatnim gwizdku sędziego?
 
- Skakaliśmy wszyscy z radości. W naszej zwartej grupie była niesamowita chemia. Adam Maryniak umieścił niedawno taką relację, gdzie każdy dzielił się wspomnieniami z tego pojedynku. Muszę przyznać, że takiego zespołu jak wtedy, gdy nie mieliśmy zbyt wiele, a naszym sponsorem obok firmy Adama Górala, która nazywała się Comp był… parking przy ZUS-ie, nie było. To właśnie atmosfera wewnątrz drużyny sprawiła, że awansowaliśmy.
 
- Jakie zabawne sytuacje pamiętasz za czasów gry w Resovii?
 
- Trener Jan Such miał zwyczaj przekręcania nazwisk. Nie wiem, czy robił to celowo, ale z pewnością pozwalało to na rozładowanie napięcia. Przykładowo w końcówce jednego ze spotkań, graliśmy z drużyną Sebastiana Pęcherza a trener mówił: „Chłopaki, zablokujcie tego Papieża”.

- Komu jesteś wdzięczny za swoją karierę siatkarza?
 
- Jestem wdzięczny dwóm trenerom: Adamowi Cibickiemu oraz jemu synowi, Grzegorzowi. To dzięki nim, jestem w stanie przekazać takie informacje i ćwiczenia, które później przydają się młodym zawodnikiem.
 
- Masz bogate siatkarskie CV. Zaczynałeś w Stali Mielec potem była Resovia, Poznań, grałeś w Jaworznie. Także w Izraelu, Kuwejcie. Co wyróżnia grę w tych państwach na tle naszych rozgrywek?
 
- Wszędzie w siatkówkę gra się tak samo. Niezależnie od tego, czy to będzie Polska, Izrael czy inne państwo. Podejście do ludzi oraz chęci - to decyduje o tym, jaki poziom przenosi się na boisko. Popatrz na Marcusa Nilssona, który pochodzi ze Szwecji, kraju, gdzie siatkówka nie jest tak popularna a mimo to wraz z Lokomotiwem Nowosybirsk zdobył tytuł ligi mistrzów.
 
W Polsce dobre jest to, że mamy media, które mówią o siatkówce, propagują ja, co sprawia, że poziom się podwyższa. Dzięki temu przychodzą bardzo dobrzy zawodnicy zagraniczni, natomiast jeśli masz serce do gry, możesz grać na bardzo dobrym poziomie wszędzie.
 
- Po zawieszeniu "butów na kołku" zająłeś się trenowaniem. Czego nauczył Cię nowy zawód? Jak duży jest przeskok z roli zawodnika do trenera, a następnie do pracy z młodzieżą?
 
- Bycie trenerem oznaczało zmianę w kontaktach ludźmi. Słuchania tego, co mają powiedzenia oraz sposobu, w jaki ze mną rozmawiają, gdy mówimy o relacjach trener - zawodnik. Czuję się trochę niespełniony, że nie było mi dane zakończyć tego etapu w klasowym klubie, ponieważ mam potencjał, który można było wykorzystać.
 
Jest natomiast spory przeskok z parkietu na ławkę trenerską. Nie brakuje emocji, które targają Tobą jako zawodnikiem a stojąc z boku wiesz, że musisz zachować zimną krew, możesz tylko udzielić pewnych wskazówek.
 
- Jakie były kulisy rozstania z Developresem, z którym udało Ci się awansować do pierwszej ligi?
 
- Plan klubu był taki, żeby tak zbudować zespół, by ten wywalczył awans do pierwszej ligi w ciągu trzech lat. Udało nam się to już w pierwszym sezonie, w którego trakcie robiłem kolejną klasę trenerską na studiach w Krakowie. Nie dane mi było jednak kontynuować współpracy, klub zdecydował się na zatrudnienie innego trenera. Życzę oczywiście Developresowi jak najlepiej, żeby odnosił sukcesy, jak pokazują wyniki, być może poszli dobrą drogą.
 
Jednocześnie rozstanie z nimi skłoniło mnie do stworzenia warunków dogodnych dla mnie, gdzie nie muszę się być rozliczany z porażki czy zwycięstwa, stąd też powstała Sparta Rzeszów.
 
- Przejdźmy zatem do Twojego „oczka w głowie”. Rozumiem, że chciałeś zostać przy siatkówce, co zainspirowało Cię do założenia klubu?
 
- Dużo dało mi do myślenia rozstanie z Developresem. Zrozumiałem, że mam w sobie sporo energii oraz wiedzy, którą mogę przekazać najmłodszym. Skłoniło mnie to do utworzenia Sparty. 21 maja będziemy obchodzić siódme urodziny. Możemy pochwalić się pewnymi sukcesami wychowawczymi. U nas stawiała pierwsze kroki, reprezentantka Polski, Martyna Niziołek. W naszych szeregach było kilku chłopaków, jak choćby Bartosz Lampart czy Miłosz Złamaniec, którzy przeszli do Asseco Resovii, gdzie zdobywali medale mistrzostw Polski juniorów.
 
- Skąd pomysł na nazwę Sparta? Z reguły kojarzy się z klubem z Wrocławia bądź też z popularnym filmem „300”.
 
- Bardzo spodobała mi się ta nazwa, ponieważ oznacza ona wojowników. Była to nieliczna grupa ludzi, za to niesamowicie waleczna i świetnie wyszkolona. Ich siła była w jakości, a nie w ilości. Taka jest nasza Sparta.
 
To także wielka rodzina. Zaczynamy szkolenie już od siódmego roku życia i niezależnie od wieku, każdy z naszych podopiecznych może liczyć na pomoc. Przełamujemy bariery wieku, pierwszoklasista spokojnie może rozwijać się w towarzystwie starszych od siebie. Naszym wielką zaletą jest atmosfera, tutaj pomagamy sobie wzajemnie. Są z nami także dzieciaki z domów dziecka oraz Ukrainy, 
 
- Jakie jest Twoje marzenie jako założyciela Sparty?
 
- Chciałbym, aby miasto zauważyło, to co robimy dla młodzieży z Rzeszowa oraz okolic. Dla mnie wspaniałą sprawą byłoby znalezienie miejsca, w którym mógłbym zaczynać pracę u podstaw, by w ten sposób przekazać swoje doświadczenie.
 
Muszę zwrócić także uwagę na miejsce, w którym mogłyby odbywać się nasze zajęcia. By było ono w Rzeszowie, tak aby dzieciaki miały komfort treningów w mieście, by nie musiały dojeżdżać (zajęcia mają miejsce w Tyczynie). Czasem zdarza się, że kilkoro z nich nie mogło się pojawić, ponieważ kolidowało to z nauką. W przyszłym tygodniu będziemy rozmawiać z zastępcą prezydenta miasta i pokażemy, że warto w nas inwestować.
 
- Niedawno ukazała się informacja o sportowych sukcesach klubu.
 
- Bierzemy udział w programie Kinder Joy of Moving, gdzie na etapie wojewódzkim w mini siatkówce dwójek zajęliśmy drugie miejsce i chcemy pojechać na mistrzostwa Polski.
 
- Czy człowiek uczy się siatkówki całe życie?
 
- Siatkówka to bardzo trudna dyscyplina sportu, taka cyrkowa. Nie każdy potrafi zapanować nad piłką a w tym sporcie najważniejsza jest powtarzalność. Ten, kto się tego nauczy, może o sobie powiedzieć, że jest materiałem na zawodnika siatkówki. Poza tym siatkarz potrafi grać w piłkę nożną, koszykówkę czy w piłkę ręczną. Sportowcy z innych dyscyplin mogą mieć z tym problem.
 
- Który z obecnych trenerów zrobił na Tobie największe wrażenie?
 
- Z racji tego, że mieszkam w Rzeszowie, często bywam na meczach, na które patrzę z czysto szkoleniowego punktu widzenia. Bardzo doceniam pracę trenera Alberto Giulianiego, który pokazał w reprezentacji Słowenii jak stworzyć bardzo dobry zespół.
 
- Czego Twoim zdaniem brakuje Asseco Resovii Rzeszów, by z powrotem zdobywać medale? Co jest takiego w rzeszowskim powietrzu, które sprawia, że mało który zawodnik gra lepiej niż w byłym klubie?
 
- Pierwsza sprawa - brakuje w tym zespole lidera, kogoś, kto brałby ciężar gry na siebie. Druga rzecz to historia tego klubu. Wszyscy pamiętają lata sukcesów i domagają się więcej. Przychodzący tutaj zawodnicy sami na siebie nakładają ten ciężar, z którym potem nie dają sobie rady a rzeszowski kibic nierzadko potrafi krytykować za wygraną 3-1 czy 3-2 nie wspominając o porażkach. Wydaje mi się, że jest potrzebne pewnego rodzaju ochłodzenie tej atmosfery.
 
- Na sam koniec powiedz, kim byłby Tomasz Kamuda gdyby nie siatkówka?
 
- Byłbym malarzem, ale nie ściennym. To była moja pierwsza pasja, którą kultywuję. Przebywając w Szwecji, jakiś czas temu namalowałem kilka obrazów.

Czytaj także

Komentarze

Komentarze: 1

Rozwiąż działanie =

Antypedofile 2022-05-07 14:57:12

Kto z pedofilem robi wywiady
Przecież swoją podopieczna 16 latke zbalamucil i zrobił jej dziecko
Do wora z nim

Redakcja portalu podkarpacieLIVE nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za treść komentarzy. Każdy użytkownik reprezentuje własne poglądy i opinie biorąc pełną odpowiedzialność za ich publikację.

Czytaj następny news zamknij