Łukasz Siedlik w Sokole Kolbuszowa Dolna czuje się jak ryba w wodzie! (fot. Mateusz Mazur)
Po trudnym czasie kontuzji i braku zaufania w poprzednim klubie, Łukasz Siedlik odbudowuje swoją pozycję w nowym środowisku. W rozmowie z nami opowiada o kulisach odejścia z Wisłoki Dębica, budowaniu nowej roli w Sokole Kolbuszowa Dolna, pracy z Marcinem Wołowcem oraz kulisach piłkarskiej kariery, w której nie brakowało zwrotów akcji i lekcji pokory.
Trudne miesiące w Dębicy
- Przeszedłeś trudny okres związany z kontuzjami w Wisłoce Dębica. Co było dla Ciebie największym wyzwaniem podczas powrotu na boisko?
- To prawda, ten czas nie był łatwy. Najpierw kontuzja stopy pod koniec rundy jesiennej 2023/2024, potem uraz barku – oba problemy skutecznie utrudniły mi grę na sto procent. Wiedziałem jednak, że moje umiejętności pozwolą mi wrócić na właściwe tory, gdy tylko się wyleczę.
Najtrudniejsze było jednak nie zdrowie, a brak minut i zaufania – w rundzie jesiennej 2024/2025 zagrałem łącznie zaledwie 62 minuty. Przełom przyszedł dopiero po transferze do Kolbuszowej Dolnej – tutaj znów czuję się jak ryba w wodzie.
Nowy etap w Sokole
- Prezes Andrzej Skowroński i trener Marcin Wołowiec od początku mówili wprost o walce o awans?
- Pierwsze rozmowy mieliśmy w grudniu. Prezes i trener nakreślili mi konkretny plan: chcą zrobić coś dużego w Kolbuszowej i zapytali, czy chcę być częścią tego projektu. To nie była łatwa decyzja – w Wisłoce spędziłem sześć lat i liczyłem, że zostanę tam dłużej.
Niestety, po rozmowach z trenerem i zarządem wiedziałem, że jeśli chcę grać i cieszyć się futbolem, muszę odejść. Kolbuszowa okazała się najlepszym wyborem i nie żałuję tej decyzji.
- Czułeś żal, że po tylu latach w Wisłoce nie dano Ci szansy na odbudowanie się?
- Zdecydowanie tak. Czułem zawód – zostawiłem tam serce, strzeliłem sporo bramek, zawsze dawałem z siebie maksa. Po kontuzji byłem dostępny przez pół roku, a dostałem tylko 90 minut w Pucharze Polski, gdzie strzeliłem bramkę.
W lidze bywało, że nie wstawałem z ławki, albo grałem końcówki. Uważam, że wywalczyłbym sobie miejsce w składzie, ale trener miał inny plan i to jego prawo. Mimo wszystko życzę Wisłoce jak najlepiej.
Nowe rozdanie, nowa rola
- Miałeś wątpliwości, czy przejście do Sokoła to krok naprzód, czy cofnięcie się?
- Wątpliwości są zawsze. Miałem kilka zapytań z innych klubów, ale wciąż mam w sobie sportowego ducha. Wybrałem Kolbuszową, bo chciałem wrócić do formy i pomóc zespołowi w awansie – wszyscy w klubie mamy ten sam cel.
- Z miejsca wskoczyłeś do składu i stałeś się kluczową postacią. Spodziewałeś się tego?
- Tak. Wiem, na co mnie stać, jeśli jestem w rytmie. Czuję się pewny siebie, a gdy czuję się potrzebny – jestem najgroźniejszy. Cieszę się, że mogę dawać drużynie coś ekstra.
Styl gry i mentalność
- Obrońcy często „idą” za Tobą wysoko, otwierając przestrzeń kolegom. To efekt stylu gry, pozycji, czy pracy na treningach?
- To przede wszystkim mój styl gry. Lubię walczyć – oczywiście sportowo – z przeciwnikami. Zawsze byłem „pracusiem”, nie zależy mi, kto strzeli bramkę – liczy się wygrana drużyny.
- Mentalność zawsze była Twoją mocną stroną?
- Nie zawsze. Gdy byłem młodszy, brakowało mi pewności. Dziś jestem w takim wieku, że muszę ją mieć – na boisku i poza nim.
Poza boiskiem: nieruchomości i doświadczenie
- Zawodowo zajmujesz się nieruchomościami. Tam też trzeba trzymać ciśnienie?
- Zdecydowanie. Praca w nieruchomościach i ogólnie w sprzedaży dużo może nauczyć. W sprzedaży nieruchomości trzeba znaleźć „złoty środek” – tak, by obie strony były zadowolone. Trochę jak w piłce – jesteśmy zespołem i razem dążymy do celu.
Trener Wołowiec i wsparcie prezesa
- Jak układa się współpraca z trenerem Marcinem Wołowcem?
- Zawsze dobrze go odbierałem, jeszcze jako rywala. Teraz, gdy mogę z nim pracować, widzę, że to świetny trener i jeszcze lepszy człowiek. Czuję jego wsparcie, a to dla mnie najważniejsze.
- Trener Wołowiec potrafi balansować między powagą a luzem?
- Tak, zna granicę. Potrafi dowcipkować, ale też wie, kiedy trzeba się skupić. To bardzo pomaga w budowaniu dobrej atmosfery.
Łukasz Siedlik chce wywalczyć awans z Sokołem Kolbuszowa Dolna do 3 ligi. (fot.archiwum)
- Trener wymaga, by napastnicy bronili, a obrońcy atakowali – to ważny element treningów?
- Tak. Obrona zaczyna się od napastników, a atak od obrony. Musimy być kolektywem. Trenujemy różne schematy, ale czasem trzeba improwizować – tu doświadczenie robi różnicę.
- Prezes Andrzej Skowroński – to człowiek, który naprawdę żyje klubem?
- Bez wątpienia. To skarb – angażuje się, jest z nami na treningach, zawsze pomoże. Robi wszystko, by niczego nam nie brakowało. Efekty jego pracy widać gołym okiem.
Kontrowersje w lidze i walka o sprawiedliwość
- Jak oceniasz zamieszanie z walkowerami, które przyznał, a potem wycofał ZPN Krosno?
- Sytuacja jest irytująca. Z tego, co wiem, były odwołania i dlatego decyzja została wstrzymana. Moim zdaniem walkowery są zasadne – regulamin mówi jasno. Wierzę, że prezes zawalczy o sprawiedliwość.
Ekstraklasa, Ruch Chorzów i… Grabara
- Byłeś zawodnikiem Ruchu Chorzów i zadebiutowałeś w Ekstraklasie przeciwko Lechii. Jak wspominasz tamtą szatnię z m.in. Rafałem Grodzickim, Łukaszem Surmą czy Markiem Zieńczukiem?
- Świetnie. Ruch to wielki klub – tradycje, kibice, atmosfera. Szatnia była bardzo zżyta. Mnie jako młodego zawodnika przyjęto ciepło, co bardzo mi pomogło.
- Którzy zawodnicy zrobili na Tobie największe wrażenie?
- Na pewno Kamil Grabara – jego pewność siebie robiła wrażenie. Także Mateusz Bogusz. Ogólnie – wielu zawodników z Ruchu, Rakowa, Wisłoki czy teraz z Kolbuszowej ma wielki potencjał. Czasem brakuje tylko szczęścia.
Łukasz Siedlik w barwach Ruchu Chorzów! (fot. T.Stefanik/Niebiescy.pl)
- Kamil Grabara był „bezczelny” od początku?
- Tak. Przyszedł do pierwszej drużyny rok po mnie i od razu wyróżniał się pewnością siebie. Miał oferty, grał w kadrach. Wiedział, czego chce – i to osiągnął.
- Dzieliłeś szatnię z Łukaszem Surmą. Przeczuwałeś, że zostanie trenerem?
- Tak, mówił o tym już wtedy. Surma to wybitna postać w polskiej piłce. Znał wielu trenerów, przeszedł przez wiele warsztatów – miał solidne podstawy, by pójść tą drogą.
Dlaczego nie centralny poziom?
- Zastanawiałeś się, dlaczego Twoja kariera nie rozwinęła się na poziomie centralnym?
- Tak, często o tym myślałem. Kontuzja kostki tuż przed startem ligi wyeliminowała mnie na miesiąc. Wróciłem, ale trener miał już inny plan. Zanotowałem dwa mecze w Ekstraklasie, mogło być więcej. Potem przyszedł czas złych decyzji, kontuzji, braku szczęścia. W wieku 21–22 lat musiałem myśleć o przyszłości i zacząłem łączyć piłkę z pracą.
Sezon w Wisłoce, gdzie strzeliłem 16 bramek (tylko jedna z karnego), a nie było ofert z wyższej ligi – to mnie uświadomiło. Bez „pleców” i odpowiedniego wsparcia trudno zrobić karierę.
- Dziś bez dobrego agenta nie da się przebić?
- Dokładnie. Nie chodzi tylko o nazwisko – agent musi mieć na Ciebie pomysł, znać kluby i trenerów, jeździć na Twoje mecze. Niestety dziś często idzie się w ilość, a nie jakość. Tylko nieliczni naprawdę wiedzą, jak poprowadzić karierę zawodnika.