2025-06-11 11:35:00

Patryk Łaba: Nie czuję, że coś zbudowałem. Po prostu byłem wierny sobie

fot. archiwum
fot. archiwum
Niski jak na siatkarza, późno debiutujący w PlusLidze, a jednak z medalami Ligi Mistrzów, Pucharu Polski i PlusLigi na koncie. Patryk Łaba to jeden z najbardziej nietuzinkowych zawodników polskiej siatkówki ostatnich lat. W rozmowie z nami opowiada o trudnych początkach, sile charakteru, wierze w swoje marzenia i o tym, jak wielką rolę odegrała jego żona.

Początki w Jaśle i siatkarska atmosfera domu

- Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki w siatkówce w Jaśle? Kto bardziej wpłynął na Twoje siatkarskie marzenia – tata, który dał poczuć „zapach siatkarskiej szatni”, czy mama?
 
- Ciężko mi wskazać jednoznacznie, kto bardziej – wszystko działo się bardzo naturalnie. W domu zawsze było dużo siatkówki i sportu. Obserwowałem rodziców grających razem w plażówkę, tata zabierał mnie na treningi, z mamą kibicowałem na trybunach. Wiedziałem, że chcę być sportowcem, ale do siatkówki podchodziłem stopniowo.
 
Na pierwszy trening zaprowadził mnie tata, byłem wtedy w czwartej klasie podstawówki. Zajęcia prowadził trener Leszek Wierzgacz. Trwało to jakieś pół roku, ale zrezygnowałem – na treningach bywało tylko 3–4 chłopaków. Brakowało wtedy tej dziecięcej frajdy.
 
 
Potem trenowałem różne dyscypliny – gimnastyka, sporty zespołowe, lekkoatletyka – było tego sporo. Dopiero po około 1,5 roku trener Wierzgacz zaprosił mnie na obóz siatkarski i tam znów złapałem bakcyla. Pojawiła się drużyna, była zabawa, rozmowy z kolegami o siatkówce. Tak zaczęły się moje siatkarskie marzenia.
 
- Czy jako młody adept siatkówki z Podkarpacia marzyłeś o grze w Asseco Resovii?
 
- Byłem w strukturach AKS Resovii, więc pewnie jako dzieciak wyobrażałem sobie, że może kiedyś tam zagram. Ale nie byłem fanatycznym kibicem żadnej konkretnej drużyny.

„Za mały na większe granie”? Przeszkody i motoryka

- Czy zdarzało się, że byłeś eliminowany z powodu niższego wzrostu?
 
- Pewnie tak, choć nie zawsze mówiono to wprost. Najbardziej pamiętam eliminację z kadry na turniej nadziei olimpijskich – niby wzrost, ale może chodziło o coś innego. Potem często słyszałem, że jestem „fajny, ale za mały na większe granie”. Starałem się to ignorować. Mam 188 cm i uważam, że wyciągam z tego maksimum.
 
- Twoją odpowiedzią był świetny wyskok i dynamika. Pracowałeś nad tym świadomie, czy to dar od natury?
 
- Jedno i drugie. Mam predyspozycje do poprawy motoryki. Od dziecka byłem bardzo aktywny. Wychowałem się w bloku bez windy, na 4. piętrze – codziennie wbiegając po schodach. Nie trenowałem siłowo, ale moje ciało dostawało bodźce. Nie polecam tego jako metodę treningową (śmiech). Gdy ktoś mnie pyta o rady, odsyłam do fachowców – trenerów przygotowania motorycznego.

Późny debiut i siatkarskie wybory

- Zadebiutowałeś w PlusLidze dopiero w wieku 30 lat. Czy przez te wszystkie lata tliła się nadzieja, że to się wydarzy?
 
- Miałem wcześniej propozycje z PlusLigi, ale nie zdecydowałem się. Nie chciałem być tylko „gościem do treningu”. Gdy pojawiła się oferta z Gdańska, byłem w innym miejscu w życiu. Szedłem tam jako czwarty przyjmujący, ale słyszałem dobre rzeczy o Winiarze i wiedziałem, że daje szansę każdemu. No i kto nie chciałby pomieszkać nad morzem? Patrząc z perspektywy – nie żałuję żadnej decyzji.
 
- Z jakich klubów były te wcześniejsze propozycje?
 
- Po sezonie 2019/2020 byłem wysoko w rankingach punktujących 1. Ligi. Dwa kluby z PlusLigi pytały o mnie – jeden z czołówki, drugi z dołu tabeli. Odrzuciłem je, bo nie czułem tego. Jestem overthinkerem – analizuję wszystko i coś mi mówiło, że to nie to. W trakcie sezonu była też oferta „na zastępstwo”, ale miałem wtedy misję w AGH – byłem kapitanem, walczyliśmy o playoff. Postąpiłem zgodnie ze swoimi wartościami.
 
- Był moment, kiedy chciałeś rzucić siatkówkę?
 
- Tak, około 2018 roku. TSV Sanok wycofał się z rozgrywek, a ja rozważałem programowanie i granie rekreacyjne. Byłem rozczarowany, że ciągle pod górkę. To Żona mnie wtedy powstrzymała – wiedziała, że będę żałował. I miała rację.
 

Trener Winiarski i drużyna „kumatych gości”

- Jakim trenerem jest Michał Winiarski – bardziej surowym czy wspierającym?
 
- Reaguje odpowiednio do sytuacji. Ma indywidualne podejście do każdego zawodnika – wie, kiedy być surowy, a kiedy wspierać.
 
- Czym różni się jego styl prowadzenia drużyny?
 
- "Winiar" pamięta, jak to jest być zawodnikiem. Traktuje nas tak, jak sam chciał być traktowany. Daje dużo swobody, ale też zaufania – każdy dostaje kredyt i to od niego zależy, co z nim zrobi. Nie chcę porównywać z innymi trenerami, bo każdy miał inny kontekst i podejście. Każdy system może działać.
 
- Czy dzieli się z Wami historiami z kariery reprezentacyjnej?
 
- Oczywiście. Często opowiada anegdoty i dzieli się doświadczeniami.
 
- Jako były przyjmujący, daje Ci jakieś specjalne wskazówki?
 
- Tak, sporo wskazówek – staram się je wdrażać i dopasować do swojego stylu. Przed półfinałem Ligi Mistrzów powiedział mi: „Możesz się pomylić na zagrywce, ale tylko posyłając piłkę w aut”. Chodziło o to, że nawet piłka autowa może być „kupiona” przez przeciwnika.
 
- Gdybyś miał go określić – to bardziej generał, ojciec drużyny czy dyplomata?
 
- Wszystko po trochu. Kluczem jest wiedzieć, kiedy przyjąć jaką rolę. I on to potrafi.

Srebro jak złoto i wsparcie najbliższych

- Trzy srebrne medale z Aluronem – Liga Mistrzów, Puchar Polski, PlusLiga – smakują jak złoto?
 
- Nie, smakują jak ciężko wywalczone srebro. I to też powód do dumy – wypięta klatka, głowa wysoko. Może jeszcze kiedyś poczuję smak złota.
 
- Który medal cieszy najbardziej?
 
- Liga Mistrzów.
 
- Po takim sezonie czujesz się bardziej zmęczony fizycznie czy emocjonalnie?
 
- Emocjonalnie na pewno. Fizycznie też, choć trochę głupio o tym mówić, patrząc na chłopaków grających w cyklu klub–kadra i nieokazujących zmęczenia. Więc nie narzekam.
 
- Jak ważna jest dla Ciebie rodzina? Kto był emocjonalną kotwicą w trudnych chwilach?
 
- Ogromnie ważna. Na początku rodzice i brat, teraz największe wsparcie to moja Żona. Jest najlepszym team playerem, jakiego znam – bez niej nie dałbym rady.

Inspiracja z Podkarpacia

- Ty i Paweł Rusin – najniższa i najlepsza para przyjmujących w historii Podkarpacia?
 
- Obaj mamy poniżej 190 cm, obaj jesteśmy z Podkarpacia, graliśmy razem w Sanoku, teraz rywalizujemy w PlusLidze. W tym kontekście – tak, zgadzam się!
 
- Czy czujesz się wzorem dla młodych adeptów siatkówki?
 
Nie. Wystarczyłaby jedna kontuzja, jedna zła decyzja i moglibyśmy dziś nie rozmawiać. Miałem szczęście – trafiałem na odpowiednich ludzi, którzy dali mi szansę. Ja tylko starałem się ją wykorzystać.
 
 
- Co powiedziałbyś chłopakowi z małego miasta, który nie ma „warunków”, ale marzy o PlusLidze?
 
- Młodemu: „Ciesz się siatkówką i odbijaj ile się da”. Starszemu: „Wierz w siebie, ale miej też plan B. Bo nie wszystko zależy od Ciebie”.
 
- Swoją karierę zbudowałeś w głowie i sercu, a nie w centymetrach i genach?
 
- Nigdy tak o tym nie myślałem. Nie czuję, że coś budowałem. Po prostu postępowałem zgodnie ze swoimi wartościami. A że spotykało się to z pozytywnym odbiorem, to kontynuowałem.
 
Rozmawiał toniaasz

Czytaj także

Komentarze (3)

Uwaga! Teraz komentarze są domyślnie ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.