2025-05-11 11:16:00

Kamil Witkowski: Nie da się budować trwałego sukcesu na bajkach

Kamil Witkowski rozstał się ze Stalą Kraśnik kilka tygodni temu (fot. facebook.com/OfficialStalKrasnik)
Kamil Witkowski rozstał się ze Stalą Kraśnik kilka tygodni temu (fot. facebook.com/OfficialStalKrasnik)
Kamil Witkowski ze Stalą Kraśnik nie przegrał przez niemal 30 spotkań, pod jego wodzą zespół stracił tylko 4 gole, a szatnia – jak przekonuje trener – nigdy nie pracowała tak profesjonalnie. A mimo to został odsunięty od zespołu. W szczerej rozmowie były trener Stali Kraśnik opowiada o kulisach sukcesu drużyny, relacjach z prezesem, zaskakującym zwolnieniu i "najważniejszym meczu" – tym, który każdy zawodnik rozgrywa poza boiskiem.
 
- Jak Pan ocenia minioną rundę jesienną ze Stalą Kraśnik? Drużyna zajęła pierwsze miejsce bez porażki – co Pana zdaniem zadecydowało o tak dobrych wynikach?
 
- Rundę jesienną, jak i cały sportowy rok w Stali Kraśnik, oceniam bardzo pozytywnie pod względem sportowym. Przegraliśmy tylko jeden mecz w moim debiucie w roli trenera – a potem przez około 30 spotkań pozostaliśmy niepokonani. To naprawdę imponująca seria, która nie wzięła się z przypadku.Nie ma mowy o przypadku kiedy traci się 4 bramki w rundzie.
 
Na ten sukces złożyło się wiele czynników. W piłce nie chodzi tylko o taktykę i trening – ogromne znaczenie miało nastawienie drużyny. Chłopcy uwierzyli w proces, ciężko trenowali i przede wszystkim wygrywali najważniejszy mecz: ten ze sobą samym, poza boiskiem. Dbali o siebie, podchodzili do pracy bardzo profesjonalnie. Rywalizacja w zespole była zdrowa, ale intensywna – na treningach bywał "ogień". To była najbardziej świadoma i najlepiej trenująca drużyna, z jaką miałem okazję pracować.

Premie były zawsze dzień po meczu

- Nie można też pominąć wsparcia właścicieli MOSiR – spełniali wszystkie niezbędne warunki, byśmy mogli skupić się wyłącznie na pracy. To był fundament stabilizacji sportowej. Do października  aspekt finansowy też był bardzo dobry. To był pierwszy klub w którym premie po zwycięstwie były płacone na drugi dzień po meczu.
 
- Co było kluczem do sukcesu zespołu, którym Pan dowodził? Czy wprowadził Pan konkretne zmiany w grze czy przygotowaniu drużyny, które przyniosły świetne rezultaty?
 
- Tak jak już wspominałem – na nasz sukces złożyło się wiele czynników. Czysto sportowo – tak, taktycznie wprowadziłem swój styl i zasady. Ustawienie 3-5-2, czasem 5-3-2 lub 5-2-3 było trafnym wyborem dla naszej drużyny. Mieliśmy kilku dobrych napastników i byłoby marnotrawstwem grać tylko jednym. System oczywiście to jedno – na papierze wygląda statycznie, ale w trakcie meczu wszystko jest bardzo płynne.
 
Byliśmy też bardzo intensywni w grze, zwłaszcza w defensywie – jak na zespół czwartoligowy wyróżnialiśmy się tym elementem. Zimowe sparingi z takimi drużynami jak KSZO czy Avia pokazały, że pod względem intensywności naprawdę nie odstawaliśmy i nie boję się tego powiedzieć - wyglądaliśmy po prostu lepiej od rywali. Chłopcy też to poczuli. Wiedzieliśmy, że jeśli awansujemy, to zespoły w wyższej lidze będą musiały się z nami liczyć.
 
Ale sama taktyka i trening to za mało, jeśli naprawdę chcesz osiągać cele w sporcie. Musisz być przede wszystkim świadomym zawodnikiem. Mówię tu o najważniejszym meczu – tym poza boiskiem. Jak śpisz, co jesz, jak się regenerujesz. Nie oszukujmy się – w trakcie meczu piłka jest przy nodze może przez 2–3 minuty. Reszta to bieganie, skakanie, zwrotność, szybkość. To jest absolutne ABC piłkarza zwłaszcza kiedy piłka tak poszła do przodu pod tym względem nawet i w niższych ligach.
 
Ogromne znaczenie ma też zachowanie zawodnika – możesz świetnie ustawić pressing, możesz rozpracować rywala, ale jeśli zawodnik przegrywa łatwo pojedynek "1 na 1", to musisz odstawić schematy na bok i pomoc zawodnikowi skupić się na nastawieniu i charakterze. I nad tym sporo pracowaliśmy. To był jeden z naszych kluczy do sukcesu. 
 
 

Początkowo relacje były dobre

- Jak wyglądała Pana współpraca z prezesem Marcinem Jędrasikiem i zarządem klubu przed rundą wiosenną? Czy wspólnie wytyczaliście cele na sezon i czy wszystko układało się w miarę normalnie?
 
- Przed moim przejściem do Stali prezes wyznaczył ambitne cele – m.in. awans do III ligi, a być może nawet coś więcej w dalszej perspektywie. Rozmawialiśmy także o przyszłości, o tym, co dalej, jeśli uda się osiągnąć awans. Te sportowe ambicje bardzo mnie przekonały. Nieskromnie powiem, że obiecałem prezesowi przed sezonem, że jeżeli sami sobie nie przeszkodzimy to osiągniemy ten cel.
 
Może niektórych to zaskoczy, ale początkowo nasze relacje – także te pozasportowe – uważam za naprawdę dobre. Prezes sam zainicjował relacje o charakterze bardziej przyjacielskim. Zdarzało się, że spędzaliśmy całe dnie na rozmowach nie tylko o piłce. Zostawaliśmy w klubie do późna, czasem wychodziliśmy razem na kolację. Byłem też zaproszony do jego domu na obiad – i to zaledwie miesiąc przed moim odejściem z klubu.
 
Bywały nawet takie chwile, że prezes proponował, że przypilnuje moich dzieci, gdybym chciał wyjechać z żoną na weekend i odpocząć. Regularnie podkreślał, że jest zadowolony z mojej pracy. Zresztą nasz kontakt rozpoczął się na długo przed moim dołączeniem do Stali – rozmawialiśmy przez blisko rok. Prezes powtarzał wtedy, że zrobi wszystko, abyśmy kiedyś pracowali razem. I tak się stało.
 
Prezes dobrze wiedział, kogo sprowadza do klubu. Przeprowadził dokładny wywiad i na pewno nie zatrudniłby kogoś, kto mógłby być problematyczny. Nie byłem osobą anonimową. Nigdy poważnie się nie pokłóciliśmy – aż do dnia, w którym nagle zostałem odsunięty. Miałem wrażenie, że kiedy byłem szczery i obiektywny, prezes nie zawsze dobrze to przyjmował – czasem wyglądało to tak, jakby wolał usłyszeć coś innego, nawet jeśli nie było to zgodne z prawdą. Ale ja nie jestem i nie będę osobą, która działa na pokaz. Uważam, że nie da się budować trwałego sukcesu na bajkach. Relacja, która początkowo była bardzo dobra, niestety się zmieniła.

Nigdy wcześniej nie byłem wezwany na rozmowę

- Czy przed ogłoszeniem decyzji o zwolnieniu otrzymywał Pan jakiekolwiek sygnały ze strony władz klubu, że może dojść do zmiany trenera?
 
- Nigdy wcześniej  nie zostałem wezwany na rozmowę, podczas której przedstawiono by mi jakiekolwiek zarzuty – te, o których dziś słyszę, pojawiły się dopiero po fakcie. Tydzień przed zwolnieniem prezes wysłał mi wiadomość, w której dziękował za dotychczasową pracę i pisał, że "jedziemy dalej razem do celu".
 
NIGDY mi nie przyszło do głowy, że w taki sposób to się zakończy. Dlatego ta decyzja, że jestem niby problemem, była całkowitym zaskoczeniem. Zresztą miała być to decyzja dla dobra drużyny, a dziś niestety Stal jest zupełnie inną drużyną niż jesienią. Na wiosnę Stal zdołała przegrać już trzy mecze i stracić więcej bramek niż my wspólnie z zespołem przez prawie cały rok. Ale drugiej strony też się nie dziwię.
 
Tak jak już wspomniałem - mam wrażenie, że prezesowi nie zawsze podobała się moja obiektywność w niektórych sprawach. Czasem reagował na nią w sposób, który trudno było zrozumieć – ale na razie nie chcę mówić o szczegółach.
 
Z mojej strony intencje były zawsze jasne – chciałem jak najlepiej dla klubu, dla zawodników i oczywiście także dla siebie. To od lat moja główna praca, mój zawód, który staram się pielęgnować i wykonywać jak najlepiej. Na czym innym mogłoby mi zależeć? Na popsuciu tego? Na nie osiągnięciu celu?
 
- W mediach pojawiły się sugestie, że jednym z powodów zwolnienia było posadzenie na ławce rezerwowych syna prezesa podczas meczu kontrolnego. Jak Pan odnosi się do tych doniesień? Czy potwierdza Pan w ogóle, że ten wątek miał znaczenie przy decyzji?
 
- Tak jak już wcześniej mówiłem - Mateusz nie jest niczemu winien. Uważam, że odkąd zaczęliśmy współpracę, zrobił spory postęp. W rundzie wiosennej nie miałem problemu z tym, żeby wystawiać go w pierwszym składzie – wszystko zależało od jego postawy i zaangażowania, o czym wielokrotnie rozmawialiśmy. Mówiłem mu, że musi zablokować pewne rzeczy w głowie, uwierzyć w siebie i dalej pracować. Myślę, że naprawdę mógłby zagrać kiedyś wyżej, bo przede wszystkim ma świetny potencjał fizyczny, a to teraz bardzo ważne.
 
Tak samo jak z nim, rozmawiałem też z innymi naszymi zawodnikiem o tym, co muszą poprawić, by mogli spędzać więcej minut na boisku. Oczywiście nie każdy będzie się zgadzał, ale problemów nikt nie robił. Przed moim ostatnim meczem w klubie poinformowaliśmy drużynę, że z racji odwołanego sparingu, więcej minut dostaną zawodnicy, którzy wcześniej mniej grali z Wiązownicą. Mateusz usiadł wtedy na ławce, podobnie jak Rafał Król, Roman Mykytyn czy Ernest Skrzyński – nikt nie robił z tego problemu.
 

Nagłe odsunięcie od zespołu

- Jeśli mam być szczery – znając prezesa, mogło to uderzyć w jego ego. I myślę, że to mogło wpłynąć na tę nerwową decyzję. Bo na pewno nie była ona podjęta z powodów sportowych czy dyscyplinarnych - dwa dni wcześniej wygraliśmy 7-1 i to na dwa tygodnie przed ligą. Niestety prezes bywa impulsywny, a niektóre decyzje – jak choćby sprowadzenie Jakuba Rzeźniczaka do drużyny i chwile później ogłoszenie, że klubu nie stać na III ligę – o tym świadczą.
 
Zresztą, dwie godziny po moim odsunięciu od zespołu, prezes napisał do mnie wiadomość z sugestią, żebym wziął jednak tydzień urlopu i wszystko przemyślał. To tylko pokazuje, że nie był pewien tej decyzji działał w emocjach i chyba sam jej trochę żałował. Ale niestety – sprawy zaszły za daleko.
 
- Zawodnicy Stali w oficjalnym oświadczeniu zarzucili Panu „brak profesjonalizmu” i niewłaściwe traktowanie zawodników (np. ignorowanie ich głosów czy brak konsekwencji w doborze składu). Co odpowiada Pan na takie zarzuty? Czy rzeczywiście czuł Pan tarcia w relacjach z niektórymi piłkarzami?
 
- Przede wszystkim - piłka to moje życie. Od 8. do 19. roku życia mieszkałem w USA, ale po zakończeniu matury postanowiłem zostawić rodzinę - rodziców, braci, dziadków, przyjaciół. Wszystko żeby realizować marzenia o piłce w Europie. Trochę się udało. Zagrałem w Ekstraklasie, debiutowałem na Łazienkowskiej przeciwko Legii Warszawa. Rozegrałem ok. 100 spotkań w 1 lidze. Sporo też w drugiej i trzeciej. Zawsze byłem podstawowym zawodnikiem. W każdym klubie walczyłem o miejsce, a czasami było na prawdę trudno.
 
Nikt mi niczego nie dał za darmo – żeby zagrać na tym poziomie, trzeba wiele poświęcić i oddać. Z takim samym zaangażowaniem podchodzę do pracy trenerskiej. Nikt mi nie kazał w trzecio- czy czwartoligowym klubie przesiadywać czasami po 8-10 godzin dziennie. Nikt mi nie kazał robić dwóch treningów dziennie, kupować sprzętu do ćwiczeń, do  przygotowania motorycznego czy regeneracji. A jednak to robiłem, bo to były moje standardy pracy. Dron, analiza wideo z naszej gry, z gry rywala - to wszystko funkcjonowało na tym poziomie 4-ligowym.
 
Dlatego uważam, że to oświadczenie, które pojawiło się w mediach, jest zwyczajnie żenujące. Jestem przekonany, że to nie jest pismo zawodników – mam wątpliwości, czy oni w ogóle wiedzieli, co podpisują. Widniały tam podpisy i numery koszulek. Na dokumencie to wyglądało jak coś zrobionego na szybko.
 
W drużynie byli zawodnicy z którymi pracowałem w poprzednich klubach. Znali moje metody pracy. Wielu też byłych zawodników dzwoniło do mnie w przerwie zimowej, ale na tamten moment nie mogliśmy myśleć o transferach. Prezesowi jedynie bardzo zależało na Rafale Królu. Przekazywał, że to jego marzenie, by go sprowadzić. Zapewniał, że poradzi sobie finansowo więc dałem zgodę. Inne transfery musiałem blokować.

Nie było argumentów, by mnie zwolnić

- To pismo – moim zdaniem – miało jedynie "umyć ręce" po decyzji o zwolnieniu trenera, na którego nie było żadnych poważnych argumentów. I prawdopodobnie miało też pomóc w uzasadnieniu próby zwolnienia dyscyplinarnego, z którą się nie zgodziłem.
 
Proszę mi wierzyć, że w pewnym momencie rezygnowałem z pieniędzy naprzód tylko dla świętego spokoju, ale prezes za wszelką cenę upierał się bym podpisał zwolnienie dyscyplinarne. Sorry, ale honor mi na to nie pozwolił bo to kłamstwo.
 
Oczywiście – nie każdy musi mnie lubić. Ale zawodnicy i sukces klubu zawsze były dla mnie najważniejsze. Czasami też po prostu dla dobra wszystkich, a przede wszystkim klubu, trzeba się pożegnać. Tak jak było z jednym zawodnikiem w Krośnie - często mówiono o tym, że niewłaściwie.
 
Zgadzam się, że początkowo pod wpływem emocji mogłem zrobić to inaczej. Ale przeprosiłem zawodnika i on o tym dobrze wie. Wytłumaczyłem mu również moją decyzję. Miałem cel - utrzymanie Karpat w 3 lidze z duża bazą kibicowską. Odpowiedzialność spoczywała na mnie. Po tej decyzji - nie mówię, że miało to główny wpływ - ale przegraliśmy tylko raz na 10 spotkań i wyszliśmy ze strefy spadkowej.
 
YouTube Thumbnail

- Nie jestem jedynym trenerem, który takie decyzje podejmował. Są trudne lecz czasami konieczne. Z drugiej strony każdy, kto chciał porozmawiać – nie tylko o piłce – miał we mnie wsparcie. Kiedy ktoś miał sprawy rodzinne, zdrowotne, kiedy potrzebował wolnego, zawsze szedłem na rękę. Kapitan zespołu wielokrotnie mówił mi, że nie było problemów, że atmosfera jest świetna i, że niektórzy zawodnicy mówili wprost, że dawno nie byli w takiej szatni.
 
Problemy zaczęły się w październiku. Nie sportowe tylko organizacyjne. Mało tego, przed sparingiem z KSZO w styczniu zostałem wezwany do szatni, gdzie kapitan przekazał mi, że drużyna nie chce jechać na mecz sparingowy z powodu niejasnej sytuacji finansowej. Prezes wielokrotnie nie dotrzymywał obietnic wobec nich.
 
Kapitan wtedy sam zadzwonił do  prezesa i mu to oświadczył, a jeden ze starszych zawodników powiedział wyraźnie: "Tylko nie mieszajmy w to trenera!”. Więc czegoś nie rozumiem? Chciałem wtedy dobrze dla obu stron – nie odwołałem meczu, bo zależało mi na spokoju i dialogu. Ostatecznie chłopcy dostali jedną zaległą wypłatę i pojechaliśmy.
 
Dlatego podsumowując: uważam, że nasze relacje były normalne. Nie wierzę, że cała drużyna sama z siebie zdecydowała o stworzeniu takiego pisma. Nie działo się absolutnie nic, co uzasadniałoby tego typu zarzuty. Dla mnie to była medialna próba wybielenia decyzji, która nie miała sportowego uzasadnienia. I która niestety mocno uderzyła w moje dobre imię.
 
- W swoim wystąpieniu wspominał Pan o rzekomych zaległościach finansowych klubu wobec Pana i zawodników. Czy faktycznie zdarzało się, że klub opóźniał wypłaty Panu lub piłkarzom? Jak ocenia Pan sytuację finansową Stali w tym czasie?
 
- Myślę, że w naszej piłce niestety zaległości finansowe zdarzają się dość często. Same opóźnienia nie są największym problem - zawodnicy i trenerzy potrafią zrozumieć trudności, jeśli są one jasno komunikowane. Problem pojawia się wtedy, gdy ktoś nie ma realnych możliwości finansowania klubu, a jednocześnie przekazuje wszystkim sygnał, że "ma nie wiadomo ile pieniędzy". Zabrakło szczerości i dobrej komunikacji między zarządem, sztabem a drużyną. Nie było podawania konkretnych terminów, nie umawiano się jasno na spłatę zaległości.
 
Padały obietnice "w cztery oczy", które potem nie były dotrzymywane. To wprowadzało chaos i z czasem odbierało klubowi wiarygodność. Zawodnicy zaczynali się niepokoić, zadawali pytania, a odpowiedzi brakowało.
 
W przypadku Stali pierwsze problemy z wypłatami zaczęły się już w październiku. W przerwie zimowej sytuacji nie poprawiał fakt, że prezes wielokrotnie mówił mi, że nie chce już sam finansować klubu. Wspominał też, że myśli o odejściu do innego klubu – Podbeskidzia – co sam sugerował nawet publicznie, udostępniając w mediach społecznościowych zdjęcia ze stadionu w Bielsku-Białej, więc to nie jest żadna tajemnica.
 
Nie pomógł też fakt, kiedy mniej więcej na początku rundy prezes napisał mi, że "nie będzie płacił zawodnikom, bo to nie jego dzieci". I wtedy odejdą. Olałem to, bo myślałem, że prezes ma gorszy dzień. Myślałem, że może coś nie jest po jego myśli. Ale kiedy te problemy nastąpiły - to nie ukrywam, że miałem to zdanie w głowie. Zadawałem sobie pytanie czy prezes fizycznie ma pieniądze czy nie. No i po co w ogóle to mówił? Przecież mamy cały czas lidera...
 
W rozmowach prywatnych mówił, że jego wypowiedzenie już leży u burmistrza i że nie jest już prezesem. Że mam się zgłaszać do wiceprezesa. Zawodnicy też czuli się zagubieni. Prezes umawiał się z nimi na rozmowy, deklarował coś w kwestii zaległości, a potem nie dotrzymywał słowa. Wielu piłkarzy kontaktowało się ze mną – dzwonili, pisali, pytali, czy wiem, co dalej z klubem i finansami.

Zamiast szczerej rozmowy wybrano inną drogę

- Brak jasnego kierunku uderzał w cały zespół. Nie ukrywam – sam bardzo martwiłem się o swoją przyszłość. Ale nie chciałem uciekać w trudnym momencie. Zależało mi na tym, by dokończyć projekt i osiągnąć sukces – tak samo jak zawodnikom, którzy mimo problemów zostali w klubie.
 
Prosiłem prezesa, żeby się określił, nawet jeśli miałoby to oznaczać koniec współpracy – by powiedział wprost, że nie stać go na dalsze prowadzenie Stali. Wielokrotnie podkreślałem, że możemy się rozstać w zgodzie, bez robienia problemu, jeśli klub zmienia kierunek czy cele. Ale nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. Zamiast szczerej rozmowy wybrano inną drogę – nagłe odsunięcie mnie od zespołu. Szkoda, bo był czas i możliwość, żeby to rozwiązać po ludzku.
 
- Czy uważa Pan, że procedura zmiany trenera w Stali była prowadzona zgodnie z regulaminem rozgrywek? Wspomniał Pan o możliwych krokach prawnych – czy zamierza Pan dochodzić swoich praw w federacji lub sądzie sportowym?
 
- Czy procedura zmiany trenera była zgodna z przepisami? Na pewno była nie etyczna. Dla mnie nigdy na pierwszym miejscu nie były pieniądze – zależało mi na uczciwości i tym, żeby nie pozwolić zrzucić na mnie odpowiedzialności za sytuację. A prezes niestety od początku próbował przenieść winę na mnie – publicznie mnie zaatakował, m.in. na prezentacji drużyny, w komentarzach na stronie klubu, na swoim profilu w mediach społecznościowych oraz w prasie. W takiej sytuacji musiałem się bronić.
 
Bronię swojego dobrego imienia i dorobku zawodowego, na który pracowałem latami. To wiele lat poświęcenia dla piłki i nie pozwolę, by jeden człowiek próbował to zniszczyć. Pracowałem w różnych klubach – w Motorze Lublin, w Poniatowej, w Wiązownicy. I w każdym z tych miejsc rozstałem się w normalnych, często bardzo dobrych relacjach.
 
Do dziś utrzymuję kontakt z wieloma osobami – z byłym członkiem zarządu i wiceprezesem Motoru Lublin, Pawłem Szymoną, z byłym prezesem Stali Poniatowa, Januszem Jakubczykiem, czy z całym zarządem Wiązownicy na czele z  Ernestem Kasią, Danielem Skrzypkiem i dyrektorem Robertem Dudkiem, który nawet po moim odejściu zapraszał mnie i moje drużyny na turnieje w Tryńczy.
 
Nikt nigdy nie zarzucił mi braku zaangażowania. Co jest fajne w  Wiązownicy to fakt, że tam zarząd naprawdę żyje klubem i chce wygrywać, że klub jest bardzo stabilny  – i to bardzo motywuje. Trenerowi i drużynie to jest bardzo  potrzebne.
  
- Jakie wnioski wyciągnął Pan z pracy w Stali Kraśnik i całej tej sytuacji?
 
- Takie, że ja bym miał podejmować pracę ponownie w tym zawodzie to życzył bym sobie aby to był  projekt o jasnych zasadach i sprecyzowanych celach. A jak zdarzą się problemy to abyśmy razem je udźwignęli. Lecz dzisiaj rozumiem, że nie będzie o to łatwo.
 
Muszę odłożyć swoje idee na bok i po prostu się dostosować. Chciałbym skupić się tylko na trenowaniu. Moją specjalizacją nie jest panowanie nad chaosem organizacyjnym, ale nie ukrywam, że nabrałem już trochę doświadczenia (śmiech). Nie ważne czy to u nas w kraju czy za granicą - bardzo chciałbym po prostu ponownie wygrywać i odnosić sukcesy.

Na Stali Kraśnik życie się nie kończy

- Czy ta sytuacja nauczyła Pana czegoś, co będzie ważne w dalszej karierze trenerskiej? 
 
- Boli mnie to, że każdy dobrze wie jak było. Kibice też obserwowali treningi. Każdy wie, że nie było realnych podstaw do takiego czegoś,  a mimo to zabrakło odwagi, by w odpowiednim momencie powiedzieć prawdę. Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że dałem z siebie bardzo dużo – nie mówię tu tylko o treningach czy taktyce, ale o zaangażowaniu na każdym poziomie funkcjonowania drużyny.
 
Byłem częścią tego zespołu całym sercem. Nie wiem, może ktoś przekazał zawodnikom jakieś nieprawdziwe informacje, może padły jakieś pomówienia. Ale wiem, co słyszałem od nich  prywatnie i wiem jaki feedback był momentami i jakie zdanie miałem na temat drużyny do prezesa. To przeczy późniejszym oskarżeniom. Być może nikt nie chciał zostać potraktowany tak jak ja – rozumiem to. Ale mimo wszystko, uważam, że milczenie w takiej sytuacji i odwrócenie się plecami to po prostu coś bardzo słabego.
 
- Czy utrzymuje Pan kontakt z którymś z zawodników lub członków sztabu Stali?
 
- Pozwolę sobie zachować to dla siebie.
 
- Na koniec – jakie ma Pan plany na przyszłość trenerską? Czy rozważa Pan powrót do pracy w Polsce i ewentualnie do Stali Kraśnik lub innego klubu z naszego regionu?
 
- Jak już wspominałem – jeśli trafi się ciekawy projekt, to z chęcią podejmę wyzwanie. Bardzo zależy mi na tym, żeby obronić się pracą po tym, co się wydarzyło. Wiem, że mnie na to stać. Może nie jestem jeszcze trenerem z "topu", ale mam świadomość, nad czym muszę pracować. i tak też staram się robić.
 
Regularnie jeżdżę na staże, do klubów, do trenerów takich jak Gonçalo Feio czy Mateusz Stolarski.  Trener Stolarski i jego sztab to fantastyczni ludzie. Przemek Jasiński, Robert Kazubski, Marcin Zapał Damian Ścibior - zawsze mogę liczyć na ich wsparcie i rady. Trener Stolarski śmiał się ostatnio jak byłem że chyba jestem nawet rekordzistą, jeśli chodzi o ilość odbytych tam staży – ale naprawdę bardzo wiele z nich wyniosłem i jestem za to wdzięczny.
 
Jeśli chodzi o Stal jako klub – chcę podkreślić, że nie mam nic do tego.To są sprawy osobiste. Więc nigdzie nie zamykam drogi. W mieście są świetni ludzie jak pan Stawiarski, który zarządza MOSiR-em, zapewniał drużynie świetne warunki do treningu. Burmistrz również był zawsze życzliwy. Sam uczestniczyłem w rozmowach z nim, starając się wywalczyć lepsze warunki finansowe dla klubu.Pewne rzeczy będę miło wspominał.Ale na Stali życie się nie kończy.
 
- Chciałby Pan coś jeszcze dodać?
 
- Na koniec chcę dodać, że zależy mi przede wszystkim na moim dobrym imieniu. Jeżeli prezes oficjalnie przeprosi mnie medialnie i przedstawi jak faktycznie było to jestem wstanie to kłamstwo wybaczyć. Być może człowiek się po prostu mocno pogubił.
 
Rozmawiał Maciej Decowski-Niemiec

Czytaj także

Komentarze

Komentarze: 17

Rozwiąż działanie Kod captcha =

~anonim 2025-05-11 12:04:18

Marcin Jędrasik nie jest na tyle bogaty, aby wywalac milion czy poltora na sezon. Chlop porwal sie z motyka na ksiezyc. A ten list napisany przez pilkarzy to widac, ze to lipa i napisany przez kogos innego, a nie pilkarzy.
A co do Witkowskiego, to w Krosnie czy w Krasniku wyniki robil.

~anonim 2025-05-11 12:58:32

Wito ile ty płacisz za te artykuły?
A ten komentarz to wiadomo, że sam napisałeś l

Karpaty 2025-05-11 13:23:25

Jakim trzeba być słaby, płytki, żałosny, zdesperowany zeby pisać ciągle to samo . Każdy wie jakim jesteś chlorem , fałszywym typem , intrygantem , hazardzisto , ćp... Oraz słabym, malutkim człowiekiem ktory wszędzie tak samo skończył. Mam nadzieję że zaraz ktoś zrobi artykuł, program i powie wszystko prawdziwie . Kluby wszystkie , zawodnicy , trenerzy nie dajcie się nabrać na tego pajaca . Król w Krośnie i Kraśniku mu przeszkadzali...

~anonim 2025-05-11 13:24:06

Oj Jędrasik, Jędrasik, uwazaj bo zylka pierdyknie i nie, nie jestem Wito czy Witkowskim.
A jak ci przeszkadza, ze ci Witkowski syna na lawie posadzil, to moze zrob papiery trenerskie i sam prowadz Stal Krasnik.

~anonim 2025-05-11 13:29:45

Hej Karpaty! Na kogo maja nie dac sie nabrac? W Krosnie i Krasniku robil wyniki, wiec o czym ty piszesz? Ciebie w Krosnie na lawie posadzil? Moze nie jestes taki dobry jak myslisz, ze jestes?
Inni sie o ciebie nie bija i kopiesz w A klasie czy okregowce? Moze tu jest odpowiedz na twoje pilkarskie klopoty?

Karpaty 2025-05-11 13:43:36

Witek Ty jesteś niemożliwy. Znowu poszedłeś do gazety żeby się pożalić? Zrozum w końcu że zawodnicy w Krośnie i w Kraśniku Cię nie chcieli. Skul ogon ,podziękuj i szukaj dalej, gdzie dadzą się nabrać na Twój smieszny warszat .
Może zgłoś się do prowidenta skoro brakuje Ci na alko i kasyno.

WS 2025-05-11 13:47:05

Robił wyniki. To prawda. Wiazownicę utrzymał i tam nie został zwolniony, sam się zwolnił, bo też jest impulsywnym gościem. Ale rękę i farta do prowadzenia zespołów ma. To jest fakt. Jedrasik sprowadza gości do 4 ligi z pensjami rzędu 15- 20 tysięcy. Później szantażuje miasto że nie udźwignie lll ligi. Tutaj powaga tego Prezesa się kończy . To nie FIFA. Prawda jest taka, że to rypnie prędzej niz później, a Stał zostanie z problemem. Czytaj, miasto Kraśnik

kibic 2025-05-11 13:51:32

Witkowski wszyscy wiedzą że jesteś menda i prostak w Karpatach to pokazałeś.Każdy następny klub pożałuje twojego zatrudnienia.

KKS 2025-05-11 13:56:12

Wypraszam sobie insynuacje, że w Krośnie robił wyniki, jakie wyniki ? A co to było za głosowanie na karteczkach w autobusie, bodajże przed Sieniawą ?

~anonim 2025-05-11 14:26:30

STAL MIELEC SPADA Z EKSTRAKLASY!!! WRESZCIE KONIEC WIECZNEGO ŚLIZGANIA SIĘ!!!! TERAZ BĘDZIE POWTÓRKA Z WARTY I OD RAZU NASTĘPNY SPADEK ZA 1 ZAMACHEM.

~anonim 2025-05-11 18:31:30

W Karpatach to zawsze ktoś i coś im nie pasuje był aptekarz Kwiecień narzekali to wziął Wieczystą i dobrze zrobił że z Krosnem sie rozstał . Płaczcie nieudacznicy z Krosna dalej i grajcie na piątym poziomie rozgrywek.

Do Karpaty czyli Jędrasik 2025-05-11 20:33:16

Jędrasik,Kolego zacznij liczyć się ze słowami bo jak widać źle trafiłes

PZPN 2025-05-12 14:18:27

PZPN musi się zastanowic nad licencjami dla Prezesów.Zarzadzanie klubami jest na fatalnym poziomie.Karparty,Kraśnik I setki innych klubów są tego przykładem.To nie kwestia Trenera i Zawodników

Fałszerz 2025-05-12 16:04:27

Magiczny podpis

CzarniJ 2025-05-12 17:07:30

Krasnik stan umysłu niedługo skończy jak dziś Krosno

~anonim 2025-05-13 12:09:08

Maciej Górski i Mateusz Hudziki dali przykład jak należy się obchodzić z nieuczciwymi klubami. Świetnie, że kolejni podążają tą drogą. Nie płacisz za wykonaną na boisku pracę to wypad do okregówki. Tam można kopać za darmo. Piłkarze to tacy sami ludzi jak wszyscy inni. Też mają rodziny, dzieci, rachunki do opłacenia, kredyty do spłacenia, codziennie robią zakupy i mają tysiąc różnych zobowiązań. Nie da się grać w piłkę jak klub nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań, a z niewolnika nie ma pracownika. Brawo dla tych Panów za odwagę! Oby kolejne osoby, które spotkały takie sytuacje nie bały się nagłaśniać takich patologii.

Do Karpaty 2025-05-15 20:39:40

Jak ktoś myśli że CAŁA drużyna miała coś do trenera to jest poprostu D*****m a ci co do niego cos mieli to przy takim graniu na wiosnę , takim budżecie w 4 lidze powinni dziś podać się do dymysji i natychmiastowo oddać sprzęt

Redakcja portalu podkarpacieLIVE nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za treść komentarzy. Każdy użytkownik reprezentuje własne poglądy i opinie biorąc pełną odpowiedzialność za ich publikację.

Czytaj następny news zamknij