2025-07-09 10:07:00

Konrad Jałocha: Kto jest dobry, to sobie poradzi bez przepisu o młodzieżowcu

fot. Kasia Dżuchil/Legia.net
fot. Kasia Dżuchil/Legia.net
Zaczynał, jak wielu, na szkolnym boisku, ale od początku wiedział, że jego miejsce jest w bramce. Dziś Konrad Jałocha ma na koncie występy m.in. w Legii Warszawa, Arce Gdynia, GKS Tychy czy Stali Mielec. W rozmowie opowiada o pierwszych rękawicach od mamy, rywalizacji z topowymi bramkarzami, tytułach mistrzowskich, „parasolu ochronnym” dla młodzieżowców, pracy z Grzegorzem Szamotulskim oraz o celach na najbliższy sezon.

Początki pod znakiem rękawic i szkolnych boisk

- Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z piłką nożną? Czy od zawsze chciałeś być bramkarzem?
 
- Moja przygoda z piłką zaczęła się, jak u większości chłopaków – w szkole podstawowej. Na każdej lekcji WF-u królowała piłka nożna. Może nie każdy tak miał, ale ja nigdy nie lubiłem biegać, więc naturalnie stawałem na bramce. Może gdybym więcej grał w polu, dziś lepiej grałbym nogami (śmiech). Pamiętam, jak mama kupiła mi pierwsze rękawice firmy Asadi – wtedy wiedziałem, że tylko bramka mnie interesuje.
 
- Jak rodzice podchodzili do Twojej pasji?
 
- Uważam, że jestem tu, gdzie jestem, głównie dzięki rodzicom. Mocno mnie wspierali i wspierają do dziś. Mama woziła mnie na treningi, tata opłacał wyjazdy, kupował korki i rękawice – nigdy niczego mi nie brakowało. Do dziś oglądają moje mecze i mocno kibicują. Mam nadzieję, że widząc moją drogę, wiedzą, że było warto. Może nie zrobiłem wielkiej kariery, ale myślę, że są dumni z tego, że funkcjonuję na tym poziomie.

Presja Legii, rywalizacja i realia

- Czy w Legii, niezależnie od grupy wiekowej, czuć było presję oczekiwań?
 
- Wiadomo, jakim klubem jest Legia. Tam presja to codzienność. Jeśli chcesz sobie poradzić przy Łazienkowskiej, musisz nauczyć się z nią żyć. Tam każde inne miejsce niż pierwsze to porażka. W Akademii może nie czuć się jej jeszcze tak mocno, ale świadomość miejsca, w którym jesteś, przychodzi szybko. Prawdziwa presja zaczyna się w drugiej drużynie – tam celem jest awans na szczebel centralny, którego od kilku lat się nie udaje.
 
- Jesteś z pokolenia, kiedy Legia „bramkarzami stała”. Dziś rywalizacja byłaby łatwiejsza?
 
- Najłatwiej ocenia się z kanapy albo trybun. Nie uważam, że dziś byłoby łatwiej. Obecnie bramkarze mają mnóstwo zadań – gra nogami, zarządzanie zespołem, realizacja zadań taktycznych. Dziś bramkarz nie tylko broni, ale i rozgrywa, bierze udział w ofensywie. To inne czasy, inne wymagania.
 
- Dlaczego to Ty – z potencjalnie najlepszymi warunkami – nie zrobiłeś międzynarodowej kariery jak Fabiański czy Boruc?
 
- Jest wiele powodów. Nie zrobiłem nawet wielkiej kariery ekstraklasowej. Łukasz i Artur to najlepsi bramkarze w historii reprezentacji – wieloletni topowy poziom. Ja zagrałem w Legii tylko pojedyncze mecze. Może po prostu brakowało mi umiejętności, a mój wzrost... często słyszę, że to atut, ale dla mnie był raczej przekleństwem. Wolałbym mieć pięć centymetrów mniej.
 
FOTO 1

Współczesna presja, młodzieżowcy i zmiana realiów

- Czy Kacper Tobiasz ma największą presję wśród ostatnich bramkarzy Legii?
 
- Chyba coś w tym jest. Kolejny rok bez mistrzostwa sprawia, że presja rośnie – nie tylko na bramkarzu, ale i na całym zespole. Trudno mi się jednak szerzej wypowiadać.
 
- Którzy trenerzy mieli na Ciebie największy wpływ?
 
- Nie chciałbym nikogo wyróżniać, bo każdy miał wpływ – pozytywny lub negatywny. Pozytywni rozwijali, negatywni pokazywali, że trzeba coś zmienić. Z obecnym sztabem współpracuje mi się bardzo dobrze – od trenera przygotowania po pierwszego szkoleniowca. Z trenerem Kamilem Beszczyńskim pracujemy najwięcej i uważam, że to naprawdę świetny fachowiec.
 
Konrad Jałocha w czasie obozu przygotowawczego w Hiszpanii (fot. własne) 
 
- Jaką rolę odgrywa u Ciebie Grzegorz Szamotulski?
 
- Ogromną. Grzegorz nie raz mi pomógł – czy to treningowo, czy przy zmianach klubów. Często trenujemy razem między rundami. Zawsze mogę zadzwonić, pogadać, pośmiać się. Jego motto? „Jało, ja po prostu nie przeszkadzam” (śmiech). Uważam, że jego podejście do treningu bramkarskiego jest topowe.

Zmiany w szatni i wpływ przepisu o młodzieżowcu

- Młodzi często pytają Cię o rady?
 
- Czasem pytają, ale rzadko. Dziś młodzi często uważają, że wszystko wiedzą.
 
- Co powiedziałbyś młodemu zawodnikowi, który trafia do topowego klubu?
 
- By cieszył się chwilą i wykorzystał ten czas na maksa. Kariera mija szybko, każdy dzień jest ważny. Nie narzekaj – rób swoje z wiarą i nadzieją.
 
- Najtrudniejszy aspekt bycia bramkarzem w Ekstraklasie?
 
- Przepis o młodzieżowcu. Przez niego ciężko było normalnie funkcjonować, bo wiele klubów chciało mieć młodego bramkarza. Zawodnik musiał być albo młodzieżowcem, albo mieć znane nazwisko, albo być obcokrajowcem. Piłka przez te przepisy straciła trochę romantyzmu.
 
Najtrudniejsze było dostać się do Ekstraklasy – i się w niej utrzymać. Mój debiut był dobry i myślałem, że to „autostrada” do wielkiej piłki. A potem? Tylko 34 mecze przez tyle lat. Jeden pełny sezon. Doceniam to, co mam, ale czuję niedosyt.
 
- Czy szatnia stała się bardziej przyjazna dla młodych?
 
- Tak. Więcej młodych zawodników i „parasol ochronny” sprawiają, że jest im łatwiej. Kiedyś było inaczej – więcej „jazdy” po młodych. Dziś młodzi są chronieni, bo wszyscy liczą, że może trafi się perełka, na której da się zarobić.
 
- Ale ten parasol znika, gdy kończy się wiek młodzieżowca...
 
- Zgadza się. Wielu gra tylko dlatego, że muszą. A gdy przychodzą trudności – znikają.

„Dobry poradzi sobie zawsze”

- Przepis o młodzieżowcu niestety często obniżał powagę i rolę bramkarza – trenerzy szukali „na siłę” miejsca dla zawodnika ze statusem „M” właśnie między słupkami. Zgadzasz się z taką opinią?
 
- Przepis o młodzieżowcu sprawił, że przestaliśmy być kandydatem do poważnej ligi. Bo w jakiej poważnej lidze funkcjonują podobne przepisy? Jeśli jesteś dobry – grasz, bez względu na wiek. Nie powiedziałbym, że przepis sam w sobie obniżył rolę bramkarza, ale na pewno zmienił podejście wielu klubów. Większość z nich chciała mieć młodzieżowca właśnie na pozycji bramkarza, co naturalnie utrudnia sytuację takim zawodnikom jak ja. Ale nie ma co szukać alibi – trzeba walczyć.
 
- Trenerzy wybierali młodzieżowca na bramce, bo nie mieli wystarczająco utalentowanych piłkarzy z pola? A przecież mówi się, że Polska bramkarzami stoi...
 
- Myślę, że trenerzy często wybierali „mniejsze zło” – łatwiej było postawić młodzieżowca w bramce niż w środku pola czy na skrzydle, gdzie presja błędu i rywalizacja jest jeszcze większa. Ale mimo wszystko uważam, że jeśli ktoś ma odpowiedni poziom, to poradzi sobie i bez żadnego przepisu.
 
Spójrzmy choćby na takich zawodników jak Rafał Wolski, Michał Żyro, Arkadiusz Milik, Ariel Borysiuk czy Maciej Rybus – wszyscy grali w ekstraklasie jeszcze zanim wprowadzono przepis o młodzieżowcu. I co więcej – wielu z nich wyjechało za granicę i zrobiło większe lub mniejsze kariery. To pokazuje jasno – jeśli jesteś dobry, to się obronisz sam. Nie potrzebujesz forów.

Cierpliwość i motywacja mimo braku minut

- Po miesiącach bez gry nie pojawia się zniechęcenie?
 
- W piłce są różne okresy. Raz grasz, raz jesteś rezerwowym. Ale cały czas mam radość z przebywania w szatni z ludźmi, których lubię i szanuję. Lubię ten klimat – wyjazdy, obozy, mecze, adrenalinę. Nie ma zniechęcenia. Czasem jest lepiej, czasem gorzej – ale wciąż mam z tego przyjemność.
 
- Jak utrzymywałeś motywację mimo braku gry?
 
- Pomogły wiek i doświadczenie. Wiedziałem, że nie ma sensu tracić energii na rzeczy, na które nie mam wpływu. Uczyłem się patrzeć szerzej. W Ekstraklasie każdy mecz waży więcej niż w I lidze. Musiałem być gotowy. Cieszę się, że mogłem zagrać ten ostatni mecz na Łazienkowskiej – w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło.

Powrót na Łazienkowską. Mecz pełen emocji

- Jakie emocje towarzyszyły Ci w tamtym meczu? Pomimo, że wszystko było już jasne w ligowej tabeli…
 
- To była czysta przyjemność. Powrót na stadion, gdzie wszystko się zaczęło, przyniósł mnóstwo wspomnień i sentymentu, ale przede wszystkim ogromną radość. Adrenalina przedmeczowa wróciła po dwuletniej przerwie i poczułem, że to coś, za czym naprawdę tęskniłem.
 
fot. Kasia Dżuchil/Legia.net
 
- Masz na koncie Mistrzostwo Ekstraklasy z Legią oraz Mistrzostwo 1. ligi i Puchar Polski z Arką. Który z tych tytułów cenisz najbardziej?
 
- Za największy sukces uważam tytuł z Arką Gdynia i awans do Ekstraklasy. To była moja realna rola — rozegrałem wiele ważnych spotkań, miałem swoje czyste konta, byłem częścią sukcesu. Z kolei mistrzostwo z Legią było fantastyczne, choć ja zagrałem tylko jeden mecz pod koniec sezonu.
 

Czas w GKS Tychy i Stali Mielec — refleksje nad klubami

- Najwięcej spotkań rozegrałeś w barwach GKS Tychy. To był okres, w którym również odgrywałeś bardzo ważną rolę – podobnie jak wcześniej w Arce Gdynia. Jednak pożegnania z tymi klubami odbyły się w zupełnie innym klimacie?
 
- Zdecydowanie. Pożegnania bez awansu zawsze mają inny wydźwięk niż te, w których udało się osiągnąć upragniony cel. Dlatego trudno porównywać GKS Tychy i Arkę Gdynia – to dwa różne momenty, dwa odmienne światopoglądy i emocje.
 
- W Arce natomiast miałeś chyba najlepszy okres w swojej dotychczasowej karierze. Znacząco przyczyniłeś się do awansu do Ekstraklasy, notując 15 czystych kont w 1. lidze, a później dołożyłeś jeszcze sześć w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czy w tamtym czasie pojawiły się oferty z topowych klubów w Polsce?
 
- Byłem wtedy zawodnikiem Legii Warszawa, czyli – nie oszukujmy się – topowego klubu w kraju, więc trudno mówić o „lepszym” kierunku (śmiech). Faktycznie, pojawiały się zapytania zarówno z klubów Ekstraklasy, jak i z zaplecza, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie.
 
fot. Arka Gdynia
 
Przed Stalą Mielec nowy sezon w Betclic 1. lidze, a co za tym idzie – nowe rozdanie na poszczególnych pozycjach. Uważasz, że Twoje szanse na regularne występy wzrosną? W końcu w ostatnim meczu przy Łazienkowskiej pokazałeś, że wciąż jesteś w dobrej formie. Stal będzie potrzebować doświadczenia na boisku, a Ty w każdej drużynie na tym poziomie byłeś wartością dodaną.
 
- Jak już wcześniej wspomniałem – mecz przy Łazienkowskiej był poprawny, ale to już historia. Teraz najważniejsze jest to, co dzieje się tu i teraz. Każdy z nas chce grać i nikt nie odda miejsca bez walki. Ja na pewno jestem gotowy, by podjąć rywalizację i zrobię wszystko, by zaprezentować się na tyle dobrze, żeby sztab szkoleniowy mi zaufał. Wierzę też, że jeśli złapię rytm meczowy, mogę dać zespołowi naprawdę dużo. Tego się trzymam i na tym się koncentruję.

Mielec — cisza, przestrzeń i nowa jakość życia

- W 2023 r. mówiłeś, że chciałbyś zagrać kolejny mecz w Ekstraklasie. A teraz? Jakie są nowe piłkarskie marzenia Konrada Jałochy?
 
- Chciałbym zrobić coś wyjątkowego dla klubu, który reprezentuję — awans byłby niesamowity, dla mnie, klubu i kibiców. Marzenia trzeba mieć, bo bez nich piłka nie miałaby sensu.
 
- Jak się żyje na Podkarpaciu, w Mielcu — spokojniej niż w poprzednich miastach?
 
- Bardzo mi odpowiada to tempo. Mniejsze miasto, mniej korków, spokojniejsze życie — to sprawia, że mam więcej czasu i mniej stresu. Mielec ma swój klimat i bardzo to sobie cenię.
 
Rozmawiał toniaasz

Komentarze (2)

Uwaga! Teraz komentarze są domyślnie ukryte, aby poprawić komfort korzystania z serwisu. Kliknij przycisk „Zobacz komentarze”, aby je wyświetlić i dołączyć do dyskusji.